Małe Szare Bure
Dołączył: 07 Sty 2006 Posty: 293 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 2:00, 07 Sty 2006 Temat postu: Kaileen Nefzen |
|
|
Imięi nazwisko: Kaileen Nefzen
Rasa: elf
Pochodzenie: bretonia
Wiek: 30 lat
Religia: Adamnan-Na-Brionha
Wygląd zewnętrzny: Wysoka, szczupla, błękitnooka, zlote falowane wlosy do pasa
Historia to bedzie jak kazda. Powiecie - banalna. Jednak nie mi przyszlo ja pisac, lecz
przezyc ja calym swoim jestestwem. Oto zatem opowiesc jaka los mi zrzucil.
Urodzilam sie w malej elfiej wiosce w Bretonii. Lata, ktore dziela mnie od mego
dziecinstwa wymyly ze mnie nazwe i czesciowo obraz mojego ojczystego domu.
Pamietam jednak, iz czasy mojego dziecinstwa byly okresem pokoju. Nie widzialam
zadnej wojny, czy bitwy, a wiedze o orkach, goblinach czy ograch posiadalam jedynie
z opowiesci starszych, ktorym przyszlo nie raz zmierzyc sie w zyciu z tymi potworami.
Nigdy rowniez nie zapomne zieleni tamtejszych lasow, zapachu powietrza,
nieopisanych barw kwiatow.. Slonca igrajacego beztrosko na zimnych wodach
bystrych strumieni. Jednak nigdy rowniez nie nadejdzie chwila, kiedy w niepamiec
odejda wszystkie te cierpienia, grozy i bole, ktorych doznalam za czasow mojego
dziecinstwa, ktore przeciez mialo byc pieknym, beztroskim i radosnym. Jakze jednak
brutalny i niesprawiedliwy okazuje padol, po ktorym przyszlo nam stapac. Zaczne
moze nie od poczatku, bo wiele by szlo mi opisywac niestotnych szczegolow z mego
zycia, lecz od dnia, w ktorym to nadszedl kres promiennych dni slodkiego
dziecinstwa..
Byl mniej wiecej srodek lata. Wymarzona pora dla brzdacow, bo jak inaczej nazwac
niespelna 20 letnie dzieci, w moim wieku. Slonce, ktore piescilo delikatne elfie
twarze swiecilo niemilosiernie, lecz tym malym nie przeszkadzalo to w najmniejszym
stopniu. Inaczej bylo z doroslymi. Moi rodzice, Ellane i Anadril Nefzen, pracowali
wlasnie w pocie czola, by wyzywic nasza rodzine. Zarowno ojciec, jak i matka parali
sie aktorstwem. Czesto podrozowali po swiecie ze swoja trupa i czasem nawet
zabierali nas ze soba, bysmy zobaczyli niezwykle miejsca, do ktorych sie udawali.
Aczkolwiek przewaznie zostawiali nas samych w domu, twierdzac, iz jestesmy za mali
na tak dalekie podroze. W domu sie nie przelewalo, lecz starczalo nam na zycie na
przywoitym poziomie. Mialam, a wlasciwie to mam, rowniez i starszego brata - Dirka.
Byl jednym z moich ulubionych towarzyszy zabaw z czasow beztroskiego dziecinstwa.
Pamietam rowniez nasza ulubiona gre. A polegala na tym, iz kazdy bral swojego
patyczka, stawal na moscie i na trzy-cztery wrzucal go do wody rowno z druga osoba.
Wygrywal ten, ktorego patyczek pierwszy zostanie wyniesiony za most przez bystry
nurt strumyka. Patrzac na to z perspektywy dzisiejszych dni, nie moge sie w ow
zabawie doszukac chocby najmniejszego sensu, lecz w kiedy na sie te parenascie lat,
wiele rzeczy moze zadziwiac i fascynowac. Najbardziej lubilismy grac w glebokim
lasie, poniewaz tam mozna bylo znalezc, jak nam sie wtedy wydawalo, najfajniejsze
okazy patyczkow. Lecz to nie byl jedyny powod i na pewno nie ten nawazniejszy, dla
ktorego odwiedzalismy pelne osobliwej atmosfery gestwiny najdalszych czesci lasu.
Powod byl nieco inny. Niezwykle wysoki, zwinny niczym pantera i zabojczo
fascynujacy. Doslowanie zabojczo. A nazywal sie Alavandrel Imraane. Byl Tancerzem
Wojny, jednym z tych, niektorzy by powiedzieli szalenczych, wyznawcow
Adamnan-Na-Brionha . Nam jednak nie jawil sie jako szaleniec. Trudno bylo
zaprzeczyc temu, iz bywal porywczy i nieugiety, ze trzymal sie na uboczu, co zreszta
zapewne przyczynilo sie do zataracia w pamieci pewnych norm panujacych w
osadach i sila woli uczynilo z niego kogos, kogo mozna by nazwac mianem dziwaka.
Jak tu sie jednak dziwic? Wybral samotnosc i teraz tylko las dawal mu ukojenie,
jakiego nie mogl zaznac bedac bez domu. Jednak dla mnie i dla Dirka nie mialo
znaczenia kim byl, znajdowal dla nas zawsze chwile, na nasze nieszczescie i mimo
usilnych i bezowocnych prosb, zawsze za krotka. Opowiadal nam o lesie, swoich
przygodach i pamietam jak kiedys nawet pokazal nam swoj ekwipunek bojowy. Juz
wtedy moje male elfie raczki zaczely swiezbic na widoc dlugiego, smuklego luku
(ktory byl raczej pamiatka po ojcu niz narzedziem do walki, gdyz Tancerze zazwyczaj
uzywaja broni bardziej bezposredniej) o wygladzie tak zwiewnym iz wydawalo sie, ze
zaraz sie zlamie oraz srebrnych ostrych jak brzytwa mieczy polyskujacych w letnim
sloncu. Oczywiscie nasza znajomosc z Alavandrelem pozostala tajemnica.
Szczegolnie przed naszymi rodzicami, ktorzy zapewne z marszu zabroniliby nam
spotykac z takim 'nieobliczalnym i zadnym krwi szalencem'.
Wlasnie razem z Dirkiem szlismy pewnego letniego popoludnia w strone
pobliskiego lasu, by wybrac sobie swoje patyczki, aby zagrac w nasza ulubiona
zabawe. Bieglismy wlasnie wsrod soczystozielonych traw, gdy uslyszelismy odglosy
lamanych galezi oraz poczulismy niewyrazny i zarazem dziwny zapach, unoszacy sie w
powietrzu. Nie przejelismy sie jednak zbytnio, sadzac, iz to tutejsza zwierzyna.
Gralismy w 'patyczki', tak bowiem nazywala sie nasza gra, az do zapadniecia
zmierzchu. Wsciaz trwal dzien zabarwiony obietnica nocy,a wielkie pomaranczowe
slonce leniwie i sennie chowalo sie za horyzontem. Byl czas wracac do domu.
Idac w strone wioski,dawal sie czuc owy dziwny zapach, ktory wyczuwalismy juz
wczesniej. Mieszal sie on rowniez z zapachem spalenizny. W miare zblizanaia sie do
celu, stawal sie on coraz bardziej mocny i natretny, az w koncu tak sie natezyl, iz
trudno bylo zlapac oddech. Gesty dym otoczyl nas ze wszystkich stron. Panowala
cisza. Nienaturalna, glucha cisza, jakiej nigdy wczesniej nie zaznalam. Wydawalo mi
sie, iz najglosniejszy odglos jest ledwie slyszalnym dzwiekiem przy tej naglej ciszy.
Nasza wioska byla doszczetnie zniszczona. W gestym dymie dostrzegalam jedynie
dogasajace, porozrzucane drewniane deski. Wystraszeni i zdezorientowani, razem z
bratem udalismy sie w kierunku domu. Kaszel grzezil nam w plucach, zas ostry dym
szczypal w oczy, powodujac, iz prawie nic nie dostrzegalismy posrod tego zametu.
Idac w jego strone mijalismy spalone budowle, polamane drzewa, zniszczona elfia
bron, na ktorej blyszczala szkarlatna krew. Lecz nigdzie nie bylo cial. Ani jednego.
Udalo nam sie w koncu dostac na miejsce. W tej wlasnie chwili cos we mnie umarlo.
Cos peklo w srodku i odeszlo na zawsze. Serce wyrywalo mi sie z piersi, a lzy same
splywany po policzkach, znaczac jasne sciezki na usmolonej skorze. Stalam w
miejscu i spogladalam ma sterte dogasajacych desek, ktore niegdys byly moim
domem. Jak przez mgle widzialam Dirka, ktory krzyczac 'mamo' i 'tato', odgarnial
zweglone deski, w poszukiwaniu rodzicow. Nigdy nie powiedzial mi, co tak naprawde
wtedy zobaczyl. Podszedl wtedy tylko do mnie, wzial mnie za reke i wyprowadzil z
tego spopielonego i zniszczonego miejsca. Wlasnie wygrzebywalisby sie smetnie z
tego pobojowiska, kiedy uslyszelismy oglos podobny do tego, jaki wydaje wielkie
zwierze przedzierajace sie przez geste zarosla. Nic nie widzielismy, gdyz dym
przeslanial nam widok. Slyszelismy jedynie, jak ow dzwiek sie nateza i zbliza sie do
nas. W pewnym momencie tuz przed nami wyrosla wielka potezna postac. Nie
przepominala niczego, co widzialam do tej pory w swym krotkim zyciu. Ksztalt miala
mniej wiecej humanoidalny, lecz nigdy nie widzialam bardziej obrzydliwego poblicza
niz to, ktore wlasnie mialam przed swymi oczami. Paskudne, pozolke zeby
wygrzebywaly sie zza obslizglych warg, wykrzywionych w grymasie przerazajacego
usmiechu, a swinskie oczka, w ktorych plonela nienawisc, wpatrywaly sie w nas
natretnie. Dlon uzbrojona w wielka halabarde uniosla sie do gory. Przylgnelismy z
bratem do siebie i zamknelismy oczy, czekajac na ostateczny cios, ktory pozbawi nas
zycia. Zacziskalam powieki tak mocno, az oczy zaczely mi lzalwic, a z warg, ktore
przygryzalam, pociekra struzka krwi. Nic sie jednak nie stalo. Uslyszlalam jedynie
odglos czegos ciezkiego, zwalajacego sie na ziemie. Powoli i niepewnie otworzylismy
z Dirkiem oczy, ktorym ukazal sie widok martwego ogra z trzema nozami tkwiacymi w
jego piersi. Podnioslam wzrok z martwego ciala i spojrzalam w las, z ktorego wylonila
sie ciemna wysoka postac. Stapajac lekko do sciutce lesnej, podeszla do nas nieco
tanecznym krokiem. Byl to nikt inny jak Alavandrel Imraane. Stal przez chwile w
milczeniu przygladajac sie nam, a na jego twarzy, odmalowal sie gleboki smutek i
wspolczucie. Zabral wtedy mnie i mojego brata ze soba. Byl najprawdopodoniej
jedynym ocalalaym z wioski poza nami. Horda ogrow uderzyla bowiem z poludnia,
czyli z przeciwnej strony niz kryjowka Tancerza Wojny. Przybyl kiedy juz bylo za pozno
i mogl dobic jedynie 'ogon' ogrzej watahy.
Szlismy dlugo, nie zatrzymywalismy sie. Nie odzywalismy sie do siebie ani slowem.
Jedynie blyszczace lzy na naszych licach ujawnialy, co tak naprawde czujemy.
Zapadla noc. Bylo zimno, bylismy glodni, spragnieni i wyczerpani. W koncu dotarlismy
do siedziby naszego wybawcy. Po krotkim czasie zmeczenie i sennosc wygraly walke
o zmysly. Lecz sen, ktory nadszedl, nie przyniosl ukojenia, jedynie koszmar
przezytych chwil.
***
Z Alavandrelem Imraane mieszkalismy przez kilka lat, nie jestem w stanie
powiedziec nawet czy byly to 2 czy moze i 10 wiosen, wciagu ktorych nauczylismy sie
nieco o sztuce przertwania i o tym jak nalezy samemu zatroszczyc sie o swoje
potrzeby. Razem z Dirkiem musielismy wydoroslec o wiele szybciej niz inne
mlodziutkie elfy, ktore mialy szczescie nie zaznac gorzkiego smaku wojny i cieszyc
sie bezstroskim i radosnym dziecinstwem. Po tych paru latach Dirk postanowil odejsc
szukac szczescia w szerokim, nieznanym mu swiecie, o ktorym slyszal jedynie, ze jest
okrutny i zadny bogactw. Pamietal jednak jak czasem podsluchujac rozmowy co
wytrwalnych podroznikow, slyszal o roznorodnosci i fascynujacych miejscach, o
tajemniczych krainach pelnych starozytnej magii, o innych rasach, jakie zamieszkuja
ten padol, o niezwykle wysokich gorach, bystrych wodach zwacych rzek i rozleglych
jalowych pustkwiach pelnych wrogich krajobrazow. Potrzeba podrozowania i
poszukiania nie byla dla elfow czyms naturalnym, jednak przejscia jakich doznalismy
zinplikowaly te potrzebny. Dirk odwazyl sie na ten krok pierwszy, ja zostalam jeszcze
jakis czas z naszym przyjacielem, ktory uczyl mnie tego, co umial najlepiej - uczyl
mnie walczyc. Zapoznawalam sie z coraz to nowszymi technikami a wiekszosc moich
dni wypelniony trenigni. To, co zaczelo we mnie kielkowac jeszcze w dziecinstwie
teraz zaczelo sie rozwijac i dawac pierwsze niesmiale owoce. A mianowicie
zafascynowanie mieczami, ktore teraz staly sie moja ulubiona bronia.
Pewnego dnia i na mnie przyszedl cza, by wyruszyc w swiat w poszukiwaniu
wlasnego miejsca, ktore zapewne i tak nigdy nie zastapi mojego rodzinnego domu.
Lecz jego juz nie bylo nigdzie indziej poza moim sercem i musialam sie z tym
pogodzic, chocby nie wiem jak bardzo bolesnym doswiadczeniem to bylo.
Pozegnalam sie wiec z Tancerzem Wojny dziekujac za wszystko, co kiedykolwiek dla
mnie, dla nas, zrobil. A przeciez zrobil tak wiele. Zawdzieczam mu najwiekszosc
wartoscna tym swiecie jaka mozna sobie wyobrazic - zycie. Mam nadzieje, ze bede
miala kiedys szanse splacic moj dlug wdziecznosci w obec Alavandrela Imraane'a.
Z wyrazami szacunku, Kaileen Nefzen.

Post został pochwalony 0 razy |
|