 |
HUMANOID
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 22:41, 09 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
patrzę na wieżę
- co to za pierdolona wieża? - mówię.
Odwracam się i patrzę na Gotthardta - czy Ty nie miałeś czasem... - urywam. Zerkam w dół, na kolana. Gładzę się bezwiednie po plecach. Zamieram. Drapię plecy, cofam rękę. Patrzę na rękę. - Pierdolę to Gotthardt, pierdolę swoje palce ale ja tu kurwa chciałem być bezpieczny, wyspać się, wiem że te zielone gówna... Ech - macham ręką i odwracam głowę w drugą stronę, patrząc na las
- Patrzę znów na Gotthardta ze zrozumieniem w oczach - Ahaa... ale... - Znów odwracam wzrok, przymykam oczy. Czuję się naprawdę źle. Zerkam do swojej torby, oceniając stan swojego inwentarza po potyczce z orkami.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sawyer
Dołączył: 22 Sty 2014 Posty: 227 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 22:10, 10 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Nie czekając na resztę staram się rozpalić ognisko jak najbliżej resztek "warsztatu". Są tak zbutwiałe, że nawet silny ogień ich nie zajmie. Kiedy mi się to udaje rozkładam koc najbliżej blisko paleniska. Siadam wygodnie przyciskając miecz do piersi. Drugi kładę nie wiele dalej, przysypując ostrze śniegiem, tak aby tylko rękojeść była widoczna dla moich oczu.
-Panowie, to może poczekać, ja pierdolę, odpocznijmy trochę - mówię, po czym tuląc miecz do siebie próbuję drzemać..
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Tomek
Dołączył: 05 Sty 2006 Posty: 939 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pią 20:53, 11 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Przyglądam się wieży. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Słucham Martina wciąż wpatrując się w czarny szczyt ponad równie czarnymi murami. Dopiero na koniec słów zielarza, spoglądam na niego. Bez odpowiedzi ruszam w kierunku kamiennej ściany. Gdy pozostali szukają chrustu, badam dokładnie mur, dotykam go dłońmi, oceniam możliwość wspinaczki, szukam jakiegokolwiek przejścia. Starając się obejść budowlę, znikam za załomem muru. Ponownie wyłaniam się, gdy pozostali wracają z lasu z chrustem. W tym samym momencie, co i oni, dochodzę z powrotem przed wybraną przez Sawyera chatę. Mruczę coś w zamyśleniu i dopiero po chwili reaguję na powtórne pytanie Wuja. Odwracam wzrok w jego stronę. W moich oczach możecie dostrzec obawę. Kiedy się jednak odzywam, mój głos jest opanowany:
- Kiedyś to miejsce było inne. Nie odjadę stąd, jeśli nie upewnię się, że...
Przerywam i przebiegam wzrokiem po jukach przytroczonych do siodeł. Potem, wciąż nie ruszając się z miejsca, staram się dostrzec coś w okolicy, może w ruinach domu przy którym się zatrzymaliśmy...
- Macie linę?
Osłaniając dłonią oczy od słońca patrzę po kolei na wszystkich. Mój wzrok zatrzymuje się na kładącym się do snu Sawyerze.
- Chyba że znasz jakiś lepszy sposób żeby się tam dostać?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Tomek dnia Pią 20:57, 11 Kwi 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maciek
Dołączył: 04 Sty 2014 Posty: 235 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pią 21:53, 11 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Rzucam chrust. Rozglądam się dookoła.
- Nie macie takiego dziwnego uczucia jakby ktoś nas obserwował? - mówię bardziej do siebie niż do towarzyszy - Coś tu jest nie tak. Nie podoba mi się to miejsce.
Stoję przez chwilę zamyślony po czym wprowadzam konia do chaty uważając żeby bydle nie wlazło na Sawyera. Nie ma do czego zwierzaka przywiązać więc stawiam go w kącie luzem i zastawiam jakimś rupieciem żeby czuł się skrępowany.
Słucham Gotthardta, wyjmuję z juki linę i wychodzę na zewnątrz. Podnoszę ją do góry pokazując ją medykowi i mówię:
- Gotthardt - patrzę mu prosto w oczy - Co to za miejsce? - Mówię spokojnie, w przyjaznym tonie ale na tyle głośno by Sawyer też mnie słyszał - Moim zdaniem musimy wykluczyć zagrożenie zanim zaczniemy odpoczywać. Pójdę z tobą Gotthardt. Ale powiedz nam szczerze co to za miejsce? Czemu orki tu za nami nie weszły? Mieszkałeś trzy dni drogi stąd. Na pewno coś wiesz. Powiedz nam. My nie wiemy nic, a sytuacja... - na chwilę przerywam i wzdycham - wydaje się poważna. Jesteśmy tu razem.
Strzepuję śnieg z futra i dodaje marudnym tonem pod nosem:
- Zabiłbym za fajkę i garść tytoniu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elarco
Dołączył: 01 Sty 2006 Posty: 622 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 9:17, 12 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Próbuję się ogrzać przy ognisku rozpalonym przez Sawyera. Chętnie bym odpoczął ale ja również mam złe przeczucia co do tego miejsca.
- Pójdę z Wami, bo też nie podoba mi się to miejsce. Spróbujmy przerzucić linę przez mur. Gotthardt co tu było wcześniej? Jak to wyglądało kiedy byłeś tu ostatnio?
Szukam czegoś co mogło by pomóc umocować nam line po drugiej stronie muru.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 17:41, 12 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
- ja się stąd nie ruszam, zresztą... W moim stanie to moglibyście mnie przez ten mur najwyżej przerzucić. - uśmiecham się zbolałym uśmiechem. - Tylko boję się, kurwa boję się... że te zielone łajzy... no bo co, nie zbliżyli się nie, ale kto wie czemu? A może zaraz jednak zobaczą, że tu nie ma nic niebezpiecznego i wypatroszą nas jak pójdziemy spać? - Patrzę po towarzyszach. - Wtedy chyba byłoby bezpiecznie za tą wieżą... Może tam ktoś jest? Hop Hoooop - wołam niezbyt głośno i lekko się zaśmiewam.
- Aha, Wujo, właśnie patrzyłem... Wiesz, no, zielarz, zielarz, zielarz... - mruczę pod nosem grzebiąc w torbie - zielarz to nie tylko trutki i magiczne owoce siły, nie? Spójrz na to! - rzucam do niego porcję suszonych roślin - tytoń to nie jest, ale zobaczysz jakie dobre. Tylko uważaj... - uśmiecham się - daje lekkiego kopa.
Kładę się obok ogniska krzywiąc przy każdym gwałtowniejszym ruchu
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sawyer
Dołączył: 22 Sty 2014 Posty: 227 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 17:48, 12 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Biegnę ile sił w nogach przez las. Odstające gałęzie rozrywają ubranie, kaleczą twarz i ciało. Wybiegam na polanę, a moim oczom ukazuje się czarna wieża otoczona murem. Oddycham głośno ale wcale nie czuje zmęczenia. Za plecami słyszę wycie wilków i hałas łamanych gałęzi. Zrywam się do biegu. Czuje jak wali mi serce, a pot ścieka z czoła.Dobiegam do zabudowania i chociaż mur zdawał się z daleka wysoki to przeskakuje nad nim jednym skokiem. Jestem w powietrzu, widzę plac za murem, pełno tam różnych dziwnych..
-Moim zdaniem musimy wykluczyć zagrożenie zanim zaczniemy odpoczywać - słowa Wuja powoli docierają do moich uszu, wraca mi świadomość. Chociaż drzemałem zaledwie kilka minut, czuję się jakbym wrócił z dalekiej podróży. Kurwa - przeklinam w myślach - pojebany sen. Potrząsam głową i ziewam. Mają rację, tracę czujność, trzeba mieć się na baczności. Wstaję i rozglądam się po pomieszczeniu. Dostrzegam w rękach Wuja linę.
-Jeśli nie znajdziemy czegoś przydatnego w ruinach zabudowań - ciągnę ospałym głosem - możemy zrobić kotwicę z mieczy - ziewam i pokazuję mój pomysł krzyżując miecze w powietrzu. - Swego czasu przyszła mi do głowy myśl, aby wysadzić ten jebany mur za pomocą "geniuszu" druha Jordana, ale obawiam się, że jest za solidny.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maciek
Dołączył: 04 Sty 2014 Posty: 235 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Nie 14:50, 13 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Ważę w dłoni zioła od Martina. Uśmiecham się od ucha do ucha jak dziecko. Rozglądam się czy znajdę coś w czym mógłbym to zapalić... Cholera, przydałaby się fajka. A może... Wyjmuję spod futra swój mały notes i wyrywam z niego jedną czystą stronę. Odkładam linę na ziemie. Układam starannie zioła na kartce i zaczynam zwijać.
-Skręcam... skręcam... - mruczę pod nosem.
Liże brzeg papieru. Gotowe!
Podchodzę do ogniska i odpalam. Dmucham na rozpalony koniec żeby zgasł i został sam żar. Wciągam dym do płuc.
- Ahhh - uśmiecham się wypuszczając dym - Pomysłowy Wujo! Bez fajki też się da! Nazwę to... skręt! Ha! Potrzeba matką wynalazku!
Śmieje się głośno.
- Dzięki Martin... - puszczam oko do zielarza - Proponuje przywiązać linę do czegoś z tej strony żebyśmy mogli wrócić. Schowajmy konie do domu i chodźmy tam wszyscy. Tak będzie chyba bezpieczniej. Ta wieża... Jest straszna ale i intrygująca. - znów wciągam dym - Ma ktoś ochotę? - zastanawiam się przez chwilę - A może ułożymy te różne graty - wskazuje rupiecie leżące dookoła - i wejdziemy po nich na szczyt muru. Lina posłuży nam do zejścia z drugiej strony. Odpoczniemy tam. Wdrapanie się na linie może być... problematyczne w naszym stanie - patrzę na Martina, potem na twarz Vincenta - Ktoś chce zapalić? - wyciągam 'skręta' przed siebie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elarco
Dołączył: 01 Sty 2006 Posty: 622 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 7:46, 14 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
- Może pomysł żeby wykorzystać te graty do zrobienia przejścia nie jest taki zły. Napewno będzie łatwiej niż wspinać się po linie. - Gestem pokazuję że nie chcę spróbować wynalazku Wuja. - Weźmy się do roboty to szybciej będziemy mogli odpocząć. Gerda przywiąż porządnie konie żeby się nie zerwały.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Jakub
Dołączył: 06 Sty 2006 Posty: 469 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 9:41, 14 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Przysuwam się jak najbliżej ogniska by czerpać jak najwięcej ciepła z niego. Czuję jak moje członki rozgrzewaja, a w odslonietych dłoniach czuję przyjemny ból wynikający z ich bliskości do ognia.
Przez chwilę wpatruje się w ogień znajdując ukojenie dla umysłu w trzaskajacych płomieniach.
- Nikomu nie podoba się ta wieża, więc nie rozumiem po co się tam pchamy. Skarbów wam się zachciało?
Muru na pewno nie wysadzimy. Przeskoczyć by się dało. Podoba mi się pomysł z linią z kotwiczka. Jesteśmy w starym warsztacie może coś uda się zmontować.
Wstaję i zaczynam rozglądać się za czymś co nadało by się na kotwiczke.
- jeżeli jedna osoba by się wdrapala na górę to może dałoby radę zamontować jakiś bloczek dzięki któremu można by się wzajemnie przerzucać.
Rozglądam się za czymś co by się nadało na bloczek, coś po czym lina mogłaby się łatwo slizgac i nie porwać na zadziorach.
- z drugiej strony nie chce mi się wierzyć że nie ma żadnego rozsądnego wejścia na drugą stronę. To że go nie widzimy nie znaczy ze że go nie ma. Gotthard powiedz proszę co wiesz na temat tego miejsca. Bo chcesz je sprawdzić i zbadać ale po co? Co tu było? Może coś z historii tego miejsca nam podpowie jak tam się dostać.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Jakub dnia Pon 9:42, 14 Kwi 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 16:11, 14 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Wyciągam rękę ku Wujowi, czuję ukłucie w biodrze. Cofam nieco rękę... Rozglądam się po wszystkich. Proszę Wuja, żeby mi podał skreta:
- Jeśli łaska...
Próbując przyłożyć go do ust uświadamiam sobie...
- Hej... Fajkę nawet też można palić...
Prezentuję niezgrabnie swoją lewą dłoń. Biorę powolnego, długiego bucha. Zamyślam się, a skręt powoli ćmi się w sąsiedztwie moich odciętych palcow.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Captain Claw dnia Pon 16:11, 14 Kwi 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Tomek
Dołączył: 05 Sty 2006 Posty: 939 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pon 19:37, 14 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
- Kiedyś była tu twierdza. Zbudowana przez ludzi. Służyła obronie przed orkami. Później linia walki przesunęła się bardziej na północ i twierdza przestała być potrzebna. Nie wiem, czemu ludzie z okolicznych wiosek zaczęli omijać to miejsce z daleka. Chyba na tej zasadzie, jak każde ruiny. W moim domu mówiono, że wieża jeszcze może się przydać. Nie raz przypominano sobie o niej, gdy pojawiały się informacje o zwycięstwach orków. I tak, jak mówiłem wcześniej, moja matka mogła schronić się w tej twierdzy. Nie zdziwiłbym się, gdyby ukryci tam ludzie mieli jakieś wyjście, tunel... Co tak cuchnie?
Pociągam nosem. Nie, to nie dym. Odganiam od siebie wydmuchaną przez Martina chmurę. Rozglądając się natrafiam wzrokiem na ociekający zieloną krwią worek przytroczony do siodła Wuja. Głowa zaczęła rozmarzać, gdy jego koń podszedł do ogniska.
- Po co wziąłeś tę głowę? Zresztą teraz to nieważne.
Rzucam okiem na przyniesioną przez Gustava linę.
- Powinna być dobra. Spróbujmy z... Przecież nie możemy zostawić koni samych. Ktoś musi ich pilnować. Jeśli je stracimy, umrzemy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Tomek dnia Wto 8:06, 15 Kwi 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 9:36, 15 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
- przecież mówię kurwa że ja zostanę. Aale chyba nie sam, nie? - rozglądam się po towarzyszach - Psiakrew, przecież jak te bestie postanowią nagle tu wrócić... Nawet nie miałbym siły żeby pomachać im przed twarzą głową tego... - wskazuje na worek - no jak mu tam... Bogowie, nie pamiętam. Nieważne! - dodaję podniesionym głosem. - Nie wiem... Wy byście się nie bali? - patrzę pytająco na towarzyszy - No dobra widziałem też jak sobie radzicie w walce... Cholera tacy młodzi no a... - Potrząsam głową. Przynajmniej już mnie nie boli! Jakiś czas, w sumie... długo! - Gdybym przez te czterdzieści lat napierdalał się mieczem, to może by wszystkim wyszło na zdrowie - uśmiecham się patrząc w ognisko. Ale płonie!
- Ale może... Zawsze zanim szliśmy na wężowniki... Zresztą nieważne nieważne nieważne nieważne nieważne... - mówię coraz ciszej grzebiąc w torbię, co chwile przystając i zamyślając się - tam był problem, bo na klifach... A w ogóle wężowniki! Ja tam lepszej trucizny nie widziałem... To dopiero! Sprytne jak cholera... Wyobraźcie sobie - patrzę po towarzyszach, mocno pochłonięty tym co mówię - traf kogoś, a dostaje paniki, ogarnia go wielki strach. No szybko działa, oooo nie wiem, to jakieś może... No minuta! W każdym razie wielki strach! To nie koniec, bo... One też trują umysł powodując halucynacje... Niezwykłe potężne maszkary! Rozumiecie już?! - patrzę po towarzyszach, jestem zaskoczony że mnie słuchają! Sawyer co prawda chyba zasnął - Rozumiecie?!
Zaciągam się dymem, uspokajając nieco, pewny siebie. To co mówię jest niezwykłe! - Traf jednego wojownika z dystansu, starczy strzałka... Zdąży nieźle przetrzepać swoich towarzyszy zanim ucieknie jak dzika małpa. Dziwnie wtedy wrzeszczą...
Kiwam głową machinalnie, podpieram podbródek ręką patrząc w ognisko. Nagle ożywiam się:
- No ale ja w ogóle... Aha! I jak się zbierało wężowniki właśnie, one wysoko rosną, wiecie właśnie, na klifach, noo... Co ja miałem, aha, no to wyobraźcie sobie, że taki ktoś jak ja, wspina się po klifach jeszcze... Wysoko wysoko wysoko! A zdarzało się, że nie było nikogo... nigdy nie było nikogo chyba! A nie, raz wchodziłem z Martinem, aha! No i tam były też stworzenie, wiecie, no na klifach i tam wysoko... Kiedyś widziałem minotaura w jednej jaskini, ale to daleko było widać, ale raz też spotkałem... No w każdym razie - zaczynam intensywnie gestykulować rękami - Zanim się wchodziło AAAu - cofam ręce sycząc z bólu - to jakoś trzeba było dodać sobie odwagi i miałem właśnie taki wyciąg... -
Znajduję flakon i wyciągam z torby.
- Jeśli tamten w worku rzeczywiście był ich przywódcą to po czymś takim... To czyni cuda, oj tak... -
Patrzę na Gotthardta. - Myślę że dam sobie radę. Cholera nawet teraz czuję się lepiej, a jeszcze nie opróżniłem flakonu - uśmiecham się szeroko i szczerze.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maciek
Dołączył: 04 Sty 2014 Posty: 235 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Wto 9:54, 15 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Stoję nieruchomo. Patrzę na Martina. Czuje jak po twarzy spływa przyjemne, kojące ciepło. Stoję nieruchomo. Patrzę na Martina. Czuje jak po twarzy spływa przyjemne, kojące...
Nagle dociera do mnie że Martin skończył. Czy nikt nie zauważył że się mu tak uważnie, zauważył się, mu, uważnie przyglądam.
- Bdbdb! - potrząsam głową i chwytam śnieg leżący pod moimi stopami i wcieram go w twarz. Przyglądam się przez chwilę białemu puchowi na moich dłoniach i uśmiecham się.
- Martin... - mówię poważnie - Gerda z Tobą zostanie. Dacie sobie radę. Gdyby chcieli nas zabić to już dawno by nas zabili. Tutaj jesteście bezpiecznie - robię długą pauzę i zerkam na wieżę - Tak...
Podnoszę linę i ruszam w kierunku muru.
- Sawyer. Daj te miecze. Miejmy to już za sobą. Jeśli oni zostaną to poradzimy sobie z samą liną. Martin... Martin! Nie śpij tylko. Jak będziemy wracali to przerzucimy linę z drugiej strony. Przymocuj ją do siodła i wyciągniesz koniem pierwszego z nas.
Mrugam szybko oczami. Opieram się o mur, opuszczam głowę. Czuję spływające na mnie zmęczenie.
- Zróbmy to i odpocznijmy wreszcie...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Wto 11:48, 15 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Martin stał przy starym kamieniu kowalskim przed na wpół zawalaną chatą. Gerda wprowadzała do środka konie. Potem stanęła obok niego. Rozglądała się nerwowo dookoła.
Sawyer wraz z Gustavem wiązali mocno miecze. Wykorzystali dwa miecze, jeden Norsmena i drugi znaleziony obok Brava. Miecz Sawyera, którym zwykle walczył został zawinięty w szmaty na jego plecach. Gotthardt stał obok nich przyglądając się temu co robią. Vincent zabrał od zielarza ‘truciznę’. Wyjął dwa bełty z kołczanu i wsadził je grotem w worek. Przytroczył niewielki kołczan do pasa i ułożył strzały na brzegu. Odsłonił łuk, nałożył cięciwę na drzewiec i przełożył ją przez ramię i szyję tak by łuk wisiał mu na plecach. Jordan korzystając z chwili oczekiwania chuchał na pistolet. Ocierał go dłonią. Ogrzewał.
Gdy ‘kotwica’ była gotowa. Sawyer zacisnął zęby i mimo bólu rzucił ją najmocniej jak mógł. Wujo trzymał koniec liny. Gdy miecze zniknęły za murem zaczął ściągać linę która po chwili zablokowała się. Szarpnął energicznie żeby sprawdzić czy lina się nie zerwie. Trzymała.
Sawyer zabrał mu linę z ręki, podszedł pod sam mur. Ułożył obie dłonie na sznurze i zaczął się wspinać. Ból w boku dawał się we znaki. Ale mężczyzna był silny i wszedł na górę kilkoma zamaszystymi podskokami. Na koniec chwycił kamiennej krawędzi i podciągnął się na rękach. Stanął na szczycie muru. Spojrzał przed siebie. Oddychał ciężko. Prawa dłoń machinalnie powędrowała do obitych żeber. Przeszedł kilka metrów w lewą stronę i wychylił się na drugą stronę, potem odwrócił się do towarzyszy i machnął ręką.
Po chwili wszyscy oprócz Gerdy i Martina byli na szczycie muru…
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
… Teraz już widzieli o co zahaczyła się zaimprowizowana z mieczy ‘kotwica’.
Mur miał około półtora metra grubości. Można było swobodnie po nim chodzić. Od wewnątrz był równie gładki jak na zewnątrz z małym wyjątkiem… Tuż poniżej szczytu w kilkunastocentymetrowych odstępach z muru wystawały stalowe pręty zaostrzone na końcach. Od wewnątrz.
Wszystkie pręty był pordzewiałe, większość była tak mocno skorodowana że gdy Sawyer starał się kopnąć jeden, ten natychmiast się rozsypał. Przeszedł tak dookoła i znalazł kilka prętów w lepszym stanie. Odwiązał linę od mieczy i przywiązał ją do pręta. Opuścił ją na dół a mocnym kopnięciem zniszczył kilka starczących obok żelaznych prętów, tak by umożliwić powrót na górę. Zrzucił też miecze na dół, na wewnętrzną stronę muru.
Między murem, a wieżą był odstęp, około 15 metrów. Gdy zeszli na dół poczuli niepokój. Czarna wieża, z tej perspektywy wydawała się znacznie wyższa. Sprawiała wrażenie jakby swoimi maleńkimi oczami, drobnych otworów zasłoniętych kratą, przyglądała im się z góry. Dźwięk skrzypiącego po nogami śniegu odbijały się echem i obiegały rytmicznie budynek. Potem wracały i wracały jeszcze raz i jeszcze raz. Echo zdawało się nie mieć końca. Gdy stanęli nieruchomo i dali wyciszyć się tym dźwiękom. Usłyszeli… nic nie usłyszeli. Cisza. Kompletna głucha cisza. A potem ktoś zrobił krok i tępy dźwięk znów zaczął wracać tysiące razy odbity przez okrąg muru.
Podeszli w milczeniu do ściany wieży. Sawyer rozejrzał się dookoła przyglądając się otaczającemu ich murowi zdobionemu żelaznym prętom uniemożliwiającym wyjście na zewnątrz. Zdjął z pleców miecz i mocno zacisnął dłoń na rękojeści. Vincent zauważył że na śniegu nie ma świeżych śladów.
Nigdzie nie było widać wejścia do wieży więc ruszyli dookoła. Szli powoli i czujnie. Stojąc w tym miejscu, między murem w wieżą widać było jedynie czarne kamienie i niebo. Słońce schowało się za chmurami.
Krok, krok, krok, krok ,krok, krok. Dzięki wciąż wracały echem. W pewnym momencie łączyły się kumulowały. Zmieniały się w dźwięk prymitywnego bębna. Coś w głowie zaczynało pulsować. Bębny… Krok… krok… krok… kroh… hroh… bwoh…booh…
- Jest – powiedział pod nosem Vincent widząc drzwi do wieży. Podeszli ostrożnie. Drzwi miały może półtora metra wysokości i cały były wykonane z jakiegoś ciężkiego metalu. Wyglądały solidnie choć musiałyby bardzo stare.
Na środku miały wygrawerowany wielki romb, wypełniony setką mniejszych rombów. Poniżej znajdowała się belka blokująca drzwi. Wisiała na niej kłódka wielkości bochna chleba. Była dekorowana pięknym ornamentem. Nie mogła być wyrobem ludzkiej ręki… Motyw kwiatowy wskazywał na elfy. Ale kto wie… Były na niej również runy. Wykonana była z patynowanego metalu. Musiała być już bardzo stara choć nie widać było na niej rdzy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|