 |
HUMANOID
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Czw 23:45, 23 Sty 2014 Temat postu: ROZDZIAŁ 1. 'Podejrzani' |
|
|
(...) Wczesnym rankiem, gdy za oknami było jeszcze ciemno, krasnolud Heiter chwycił Vincenta za nogę i silnym szarpnięciem wyciągnął go spod koca na środek sali. Zaskoczony ‘podróżnik’ zerwał się na równe nogi i chwycił za pas w obronnym odruchu. Heiter zaczął śmiać się na całą gospodę widząc zaskoczenie człowieka. Gromkim śmiechem obudził wszystkich – Pobudka! – Krzyknął gdy udało mu się nabrać powietrza. Klepnął Vincenta po plecach i chichocząc wyszedł z sali. Reszta krasnoludów już nie spała, a jedynie Träumen gramolił się jeszcze na sienniku.
Wszyscy spakowali tobołki, zjedli ciepły posiłek, okryli się futrami i wyszli na zewnątrz.
Pogoda nie napawała optymizmem. Śnieg wciąż sypał ale było cieplej – na tyle ciepło by Weise zdecydował się nie zmieniać planów. Mężczyźni osiodłali konie, krasnoludy i panienka Schnee zaprzęgli kuce.
Podróż w kierunku Czarnych Gór trwała tydzień. Przez cały czas padał śnieg. Wieczorem nie zawsze dało się rozpalić ognisko – gdy tak było spali razem z końmi przykryci świerkowymi gałęziami , futrem i skórami. Powoli zaczynali żałować decyzji o podróży w zimę. Krank znów się rozchorował, Grobian wciąż powtarzał żeby wrócić i poczekać na lepszą pogodę bo „Mała tego nie wytrzyma” ale Schnee znosiła podróż bez narzekania.
Gdy dotarli do Przesmyku Lodowych Zębów śnieżyca nieco osłabła. Góry wyglądały monumentalnie i groźnie. W sercach zaczęło coś pękać – To się nie uda! – taka myśl rodziła się jako pierwsza. Ale Weise prowadził całą grupę bez wahania.
Przesmyk w wielu miejscach był tak zasypany śniegiem że trzeba było prowadzić konie. Nogi, ręce i twarze były odmrożone, a na niegolonym zaroście na stałe rozgościł się szron. Buty mimo kąpieli w wosku zaczynały przepuszczać wilgoć, a nie było ich gdzie wysuszyć. – Po co my to robimy? – Krążyły dookoła myśli. A gdy pojawiał się w głowie pomysł by wrócić, ogarniała panika bo przecież powrót byłby jeszcze gorszy. – Co nas czeka po drugiej stronie gór? – kolejne wątpliwości były coraz gorsze. Wiatr wiał w oczy. Co chwilę trzeba było poruszać energicznie palcami by nie tracić w nich czucia. W nocy z zimna budzili się co kilkanaście minut by poruszać mięśniami – takie ogrzanie organizmu starczało na kolejne kilkanaście minut odpoczynku.
Po szesnastu dniach drogi przez góry zdecydowali się nie spać w nocy. Wszystkim kończyła się energia. Krank leżał na swoim kucu, którego ciągnął Weise na zmianę z Sawyerem. Przez większość czasu był nieprzytomny. Krasnoludy okryły go zapasowymi kocami. Schnee również była słaba ale starała się nie spowalniać grupy. Nawet Heiter przestał żartować, a twarz miał niebieską od zimna.
Sawyer był wyraźnie najsilniejszy z całej drużyny, pomagał innym przeprowadzać konie przez zaspy, był też wyraźnie odporny na zimno. Mikel nie odzywał się przez ostatnie kilka dnia. Vincent i Otto jechali na czele. Martin był wyjątkowo wytrzymały i pogoda zdawała się nie sprawiać mu trudu. Jordan i Wujo zamykali konwój. Obaj byli osłabieni ale nie dawali tego po sobie poznać.
Po kolejnych dwóch dobach dotarli do rozwidlenia.
- My skręcamy tutaj i nie możemy was zabrać ze sobą – Powiedział drżącym głosem Weise. Vincent pomyślał że gdy pierwszy raz go zobaczyli, wyglądał groźnie i dostojnie. Teraz sprawiał wrażenie bezbronnego.
- Każdy ma swoje sprawy – zamyślił się na chwilę – Niedługo się ściemni. Przy takich warunkach… - przyłożył rękawicę do ust by ogrzać wdychane powietrze – Macie dzień drogi by wydostać się z tych przeklętych gór. W końcu traficie do wioski. Powodzenia. – Starał się uśmiechnąć ale zamarznięty zarost skutecznie mu to utrudnił. Uścisnął Sawyera i chwycił lejce kuca Kranka. Schnee skinęła głową, krasnoludy uścisnęły swoich towarzyszy podróży i ruszyli na wschód.
Vincent, Wujo, Martin, Jordan, Otto, Mikel i Sawyer stali jeszcze przez dłuższą chwilę patrząc na odjeżdżających ‘towarzyszy’. W trakcie podróży zżyli się z krasnoludami. Razem przetrwali tyle dni w okropnych warunkach… Ta myśl ich na moment podbudowała ale przecież wciąż stali pośrodku Czarnych Gór i byli daleko od Księstw Granicznych. Strach i panika wróciły. Teraz byli sami. W grupie ale bez przewodników. Znów czuli zmarznięte kończyny i ból policzków.
Nie mieli wyjścia. Ruszyli dalej.
Po kilku godzinach natrafili górę śniegu na środku traktu. Lawina zablokowała drogę. Warunki były już i tak mordercze. Zagryźli zęby i ruszyli dookoła. Sawyer zaczął wspinać się pierwszy. Nagle śnieg pod nim załamał się i wpadł po pas w śnieg. Gdy Wujo i Vincent pomogli mu się wydostać zobaczyli że po śniegiem jest jaskinia. Błyskawicznie zaczęli kopać w nadziei na schronienie.
Grota nie była duża ale weszli do niej wszyscy i zmieściły się też konie. Od wewnątrz załatali wejście śniegiem i rozpalili małe ognisko. To było pierwsze ciepło jakie czuli od wielu dni. Ugotowali wodę, wrzucili do niej gałązki świerku. Dookoła rozszedł się cudowny zapach. W środku był mróz. Ale teraz czuli się jak w upalny dzień. Usnęli nim zdążyli wypić wywar. Śnili o „Cesarzu Leopoldzie” w latach jego świetności, o wystawnych balach, prosiakach pieczonych na ruszcie i ciepłym łóżku.
Rano czuli nowe siły, nową nadzieję. – Tyle dni w podróży, a został już tylko jeden! – myśleli. Włożyli nogi zawinięte w szmaty do osuszonych butów i ruszyli dalej.
Śnieg padał coraz słabiej. Pierwszy raz odkąd wkroczyli w góry zaczęli podziwiać widoki. Zauważyli po drodze kilka bocznych dróg odchodzących od głównego traktu przesmyku. Zrozumieli że to musi być skraj wysokich gór i ktoś już tutaj niedaleko musi mieszkać. – Ludzie! Tu są ludzie! – ucieszyli się gdy zobaczyli pierwsze ślady końskich kopyt i kół prowadzące w dół przesmyku z bocznych dróg.
Jechali kilka godzin. Wciąż nie widzieli wielkiego lasu na równinach po drugiej stronie gór. Przed nimi były wciąż wyglądające identycznie wzniesienia, górskie szczyty i ośnieżone choiny. Zmęczenie zaczęło powracać. Nadzieja znów została zastąpiona przez złość i irytację.
Jechali szerokim traktem pomiędzy pomniejszymi wzniesieniami. Dookoła było wiele drzew, rosnących tak gęsto że gdzieniegdzie dało się zobaczyć brąz i zieleń – kolory których nie widzieli niemal przez całą przeprawę. Śnieg padał słabo ale ograniczał widoczność…
- Spójrzcie! – powiedział Vincent – Tam! – wskazał ręką na drogę przed nimi.
Na środku drogi stał duży powóz – Chyba pękło im koło – pomyślał Sawyer widząc niewyraźnie kształt pojazdu i kogoś, jakąś sylwetkę poruszającą się przy tylnym kole. Dookoła widać było też inne kształty – chyba konie i jeźdźcy – ale śnieg nie pozwalał przyjrzeć się dobrze. Wszyscy ruszyli do przodu. Wóz było widać coraz wyraźniej. Reszta kształtów była wciąż rozmyta. Jeden z ‘koni’ zszedł z drogi i ruszył w las.
– Widzicie coś? – spytał podekscytowany Mikel.
- Nie – odpowiedział Jordan przecierając oczy.
Z każdym metrem obraz stawał się wyraźniejszy. ‘Koń” wrócił z lasu na drogę. Teraz zobaczyli że to nie było zwierzę…
-Halo! Jesteśmy… - Krzyknął Mikel nim zdążył zobaczyć co się dzieje. Sawyer próbował go powstrzymać machając ręką ale było za późno. Odruchowo chwycił za pas. Adrenalina natychmiast rozgrzała ciało.
HUK! – usłyszeli wystrzał, a chmura dymu wystrzeliła spod wozu w kierunku olbrzymiego orka odzianego w skóry i żelazny hełm. Ranny mężczyzna czołgający się pod wóz ostatkiem sił wypalił z rusznicy w szarżującego ‘olbrzyma’ zdezorientowanego w ostatniej chwili krzykiem Mikela. Kula trafiła w odsłoniętą szyję i zielonkawa ciecz chlapnęła na śnieg. Ork upuścił topór. Chwycił się za szyję i wrzasnął przeraźliwie. Chmura zielonej krwi trysnęła mu z paszczy. Osunął się na kolana jednak ostatkiem sił zacisnął metalową rękawicę i rzucił się na strzelca wgniatając jego głowę pod śnieg.
Dookoła toczyła się walka. Kilku martwych mężczyzn leżało obok powozu. Po prawej stronie dwóch orków uzbrojonych w maczugi walczyło ze zbrojnym ubranym w napierśnik i białe futro. Spod napierśnika płynęła krew, hełm leżał kilka metrów dalej, obok ciał dwóch goblinów, a na twarzy mężczyzny odznaczał się krwiak wielkości pięści. Mimo to mężczyzna poruszał się zwinnie.
Na środku traktu za wozem broniło się dwóch innych mężczyzn. Jeden ubrany był w strojne, dekorowane szaty. Drugi był żołnierzem. Na zbroi miał tunikę z wyhaftowaną zaśnieżoną górą. Stali plecami do siebie broniąc się przed atakami trzech orków. U obu widać było rany odniesione przed chwilą. Bronili się rozpaczliwie.
Nagle Vincent zauważył że woźnica leżący na dachu powozu ma strzałę wbitą w gardło. – Łucznicy! – krzyknął.
Dwie strzały niemal równocześnie przeleciały obok jego głowy. Chybiły jednak Vincent usłyszał za sobą krzyk. Mikel trafiony jednym pociskiem zawył, zsunął się z konia i ciężko spadł na zmarzniętą ziemię. Drugi pocisk trafił Jordana w pierś. Mężczyzna zacisnął ręce na lejcach i utrzymał się w siodle. Po lewej stronie za drzewami chowało się trzech goblińskich łuczników. Dwóch wystrzeliło, trzeci zaczynał właśnie celować w kierunku drużyny.
Aaaa! – krzyknął przeraźliwie żołnierz walczący na środku traktu, u boku szlachcica. Cios toporem zatopił się w jego lewym ramieniu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 0:36, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
- kurwa! chłopaki!
Sparaliżowany strachem, niezbyt biegły w broniach Martin jeszcze nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji. Wyraźnie czeka na kogoś, kto powie co robić, kto go poprowadzi. Ciężko mu złapać oddech. Ma świadomość, że powinno się szybko zareagować, ale sam nie jest w stanie udźwignąć decyzji.
(jeśli wyczuje panikę wśród innych - zacznie uciekać, jeśli ktoś postanowi coś, co wyda się racjonalne, prawdopodobnie skłoni się ku temu. W przypadku szarży na wroga przyłączy się pewnie gdy już większość grupy postanowi walczyć. Jeśli to się stanie - będzie walczyć pod wpływem adrenaliny)
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Jakub
Dołączył: 06 Sty 2006 Posty: 469 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 3:28, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
- nie dziś.
Z wysiłkiem zsuwam się z konia, tak aby stał między mną a łucznikami. Staram się zrobić szybko, ale tak aby nie poruszyć strzały. Padam na jedno kolano i zza pazuchy wyciągam kulisty, czarny przedmiot wielkości pięści. Rozglądam się za goblińskimi łucznikami, po czym rzucam w środkowego wyciągnięty przed chwilą przedmiot.
(Niezależnie od osiągniętego efektu, wyciągam zza pleców pistolet i jak tylko nadarzy się odpowiednia okazja strzelam.)
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maciek
Dołączył: 04 Sty 2014 Posty: 235 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pią 7:45, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Odruchowo chwytam za miecz schowany w juce. Jednym ruchem zrywam z niego szmatę, w którą był zawinięty.
Kątem oka oceniam stan rannych towarzyszy. Widząc panikę w oczach zielarza krzyczę:
- Martin! Z konia! Pomóż Mikelowi.
Zaciskam ręke na lejcach. Ruszam szarżą w kierunku walczących orków.
(Chcę 'przejechać' przez tych walczących z wojownikiem w białym futrze i od razu ruszyć w kierunku dwóch mężczyzn walczących za wozem.)
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Maciek dnia Pią 8:02, 24 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elarco
Dołączył: 01 Sty 2006 Posty: 622 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 8:37, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Ściągam Martina z konia a potem sam chowam się za wierzchowcem.
- Zostańcie nisko!
Wypuszczam jedną strzałę na ślepo w kierunku łuczników, może da nam to choć trochę czasu.
- Szukajcie jakiegoś schronienia!
Kolejna strzała
(Próbuję osłaniać nas i jednocześnie zejść z linii strzału łuczników. Kątem oka patrzę jak radzi sobie "Wujo". Gdy tylko uda mi się dostrzec goblina strzelam)
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Elarco dnia Pią 8:38, 24 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 12:06, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Opamiętuję się widząc szybkie i sprawne działania towarzyszy. Zaciskam pięści. Jeśli nie znajduję się w tej chwili w bezpiecznym miejscu, sprawdzam czy wokół jest takie. Próbuję się tam dostać czołgając się, jak najmniej narażając na strzały goblinów. Staram się ocenić stan zdrowia Mikela i Jordana, wygląda na to, że Jordan jest w stanie walczyć, ale co z Mikelem? Sprawdzam czy mam w sakwie coś, co mogłoby im pomóc.
(jeśli sytuacja któregoś jest krytyczna, a nie mam żadnego pewnego specyfiku, próbuję użyć jednego ze swoich ziół, którego działania nie jestem pewien, ale wydaje się najbardziej prawdopodobne, że nie zaszkodzi)
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sawyer
Dołączył: 22 Sty 2014 Posty: 227 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 12:10, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Zeskakuje z konia i zrzucam z siebie futro, żeby nie krępowało ruchów. Wyciągam swój miecz zawinięty w tobołek. W drugą rękę chwytam tarczę.
-Musimy pozbyć się łuczników, bo nas wybiją. Biorę ich na siebie. Vincent osłaniaj mnie !
Zrywam się do biegu i szarżuje w stronę łuczników. Biegnę nierówno żeby trudniej było we mnie trafić. Tarczą osłaniam korpus i twarz. Mam nadzieję, że Vincent trafi chociaż jednego..
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Pią 12:31, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Trzeci z goblinów wypuścił strzałę, w kierunku Sawyera. W ostatniej chwili mężczyzna zdążył zasłonić się tarczą. Strzała odbiła się i trafiła w konia Mikela. Spanikowany wierzchowiec zarżał i stanął na dwóch nogach. Po chwili ruszył biegiem w kierunku, z którego przyjechali. Mikel cudem uniknął końskich kopyt wijąc się po ziemi.
- Aaaa! Wszyscy zginiemy! Ja umrę! Mamo ja umrę! – wrzeszczał ranny Mikel.
Po chwili zwinął się w kłębek i leżał nieruchomo.
Konie zaczęły panikować. Zwierzęta zaprzęgnięte do wozu stojącego na środku drogi walczyły by urwać się z uprzęży. Wóz był zablokowany, nie mogły go poruszyć.
Jordan z trudem zsiadł z konia. Opadł na kolano. Oddychał głęboko. Cały świat wirował. Wszystkie dźwięki zdawały się uderzać w jego głowę.
‘Wszyscy zginiemy!… wszyscy zginiemy!… wszyscy zginiemy!’ – słyszał echo krzyku Mikela leżącego obok.
Otto w pierwszym momencie zastygł na moment rozglądając się po okolicy i oceniając sytuację. Dobył miecza i pognał konia w prawo w las, by po chwili skręcić w lewo i kierować się na tyły wroga jadąc wzdłuż traktu.
Wujo ku swojemu zaskoczeniu zobaczył że jeden z orków walczących z mężczyzną w białym futrze odwrócił się i ruszył mu naprzeciw nie przejmując się szarżą. Ork podniósł maczugę i pędził rycząc niczym dzikie zwierzę.
Sawyer opuścił nieco tarczę i ruszył biegiem w kierunku łuczników. W tym samym momencie Jordan zmuszając się do wielkiego wysiłku i zamachnął się granatem w kierunku goblinów.
Vincent wypuścił kilka strzał dzięki czemu gobliny schowały się za drzewami. Gdy zauważył że Jordan przygotowuje granat był zdezorientowany. Nie wiedział co się może stać. Kątem oka zobaczył biegnącego Sawyera. Teraz śledził wzrokiem małą żelazną kulę lecącą w powietrzu w kierunku zielonych ‘pokurczy’.
- STÓJ! – wrzasnął.
Wydawało mu się że widzi jak kula pęka uderzając o drzewo. Potem leżał na ziemi oszołomiony, a w uszach słyszał pisk.
HUK! Był przerażający. Drzazgi trafionego drzewa fruwały wszędzie dookoła. Jeden z goblinów czołgał się wśród dymu. Jego nogi leżały kilka metrów dalej. Dwóch pozostałych było martwych. Wszędzie dookoła śnieg był zabarwiony ich krwią na zielono.
Sawyer leżał kilka metrów dalej. Siła wybuchu przewróciła go na ziemię. Wypluł z ust trociny i strzepnął z siebie żarzące się iskry. Na jego szczęście nie zdążył dobiec do goblinów wcześniej.
Wujo był tuż przed orkiem gdy nastąpił wybuch. Wystraszony koń wyrwał mu się i skręcił raptownie. Mężczyzna spadł z konia pod same nogi nadbiegającego wroga. Wtedy usłyszał za sobą strzał. Jordan wystrzelił rozpaczliwie trafiając ‘potwora’ w ramię. Dezorientację wykorzystał błyskawicznie Wujo wbijając miecz w brzuch wroga.
Inżynier opadł na ziemię obok Mikela. Leżał na białym puchu, a płatki śniegu opadały mu na twarz. Czuł jak serce bije mu coraz wolniej. Usłyszał jak ranny filozof z trudem łapie powietrze. Obrócił w jego stronę i zobaczył klęczącego nad Mikelem Martina. Zielarz szukał czegoś pośpiesznie w worku przymocowanym do paska.
Jeden z trzech orków walczących z dwoma mężczyznami za wozem odłączył się od towarzyszy i ruszył w kierunku mężczyzny w białym futrze. Ten bronił się wciąż przed potężnymi atakami ‘potwora’ uzbrojonego w maczugę.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elarco
Dołączył: 01 Sty 2006 Posty: 622 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 12:40, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Podchodzę do obu rannych i mówię do zielarza:
- Dasz radę im pomóc? Potrzebujesz pomocy? - równocześnie obserwuję co się dzieje przy wozie - Mogę Cię z nimi zostawić?
(Jeśli Martin da radę biegnę w stronę wozu i Wuja ale trzymam się na dystans)
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Sawyer
Dołączył: 22 Sty 2014 Posty: 227 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 14:34, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Podnoszę się z ziemi i próbuję złapać oddech. Rozglądam się wokoło oceniając sytuację. Podnoszę broń i biegnę w stronę najbliższego nieprzyjaciela.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 15:02, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
- KURWA, PRZEBITE PŁUCO, ON MA PRZEBITE PŁUCO! - Powtarzam to kilka razy po czym zaczynam mamrotać i kląć pod nosem. Drżę, mimo adrenaliny odczuwam wielki strach - Nie jestem medykiem, nie mam nic, co mogłoby mu pomóc! CZY KTOŚ WIE... "przecież nikt kurwa nie wie", mamroczę "w więzieniu byłem jedynym który był w stanie opiekować się Maksymilianem". Mogę improwizować...
(zwlekam z improwizowaniem chwilę, ciężko mi podjąć decyzję. Jeśli nikt mnie nie zatrzymuje, zaczynam działać. Jeśli mam poczucie, że przyda mi się pomoc Vincenta, mówię mu to. Jeśli i tak wszystkie czynności wydaje mi się, że mogę wykonać sam, mówię do niego wskazując na walczących "NIE, TUTAJ, JA... TAMCI!")
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 16:35, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
- Nie, VINCENT, cholera, DAM RADĘ, a na pewno NIE MASZ JAK pomóc!!!!!! - Martin ciężko łapie oddech.
Decyduję nie wyjmować strzały, staram się obrócić ciężkie ciało Mikela, tak, by leżał na boku, a krew lała się na zewnątrz. Okładam śniegiem okolice rany, próbując zmniejszyć dopływ krwi. Proszę Mikela, żeby powiedział mi, albo pokiwał głową czy może oddychać drugim płucem i czy daje radę. Może któryś z żołnierzy walczących z orkami będzie się lepiej znał na medycynie... Jeśli przeżyją
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Maciek
Dołączył: 04 Sty 2014 Posty: 235 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pią 17:32, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Wstając z ziemi wyciągam miecz z ciała orka. Drugą ręką wyjmuje nóż i wbijam go w jego w szyję. Gdy udaje mi się powalić olbrzyma z wściekłością uderzam nożem w jego głowę. Uderzam i uderzam do póki nie będę pewien że jest martwy.
- Masz ty wredna gnido! - krzyczę wyprowadzając kolejne ciosy. - Aaaak!
Rozglądam się, nie chcę wejść na linię strzału Vincenta.
Widząc że jeden z orków próbuje dobiec do mężczyzny w białym futrze staram się zwrócić jego uwagę na siebie rzucając w jego kierunku nożem.
(Jeśli ruszy na mnie, czekam przygotowując się do wyprowadzenia cięcia po nogach. Jeśli nie zmieni kierunku to ruszam biegiem w jego stronę i staram się wykorzystać to że jest skupiony na kimś innym).
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Pią 18:30, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Otto wyjechał pędem z lasu tuż przy mężczyznach walczących na środku traktu. Od kilku sekund szlachcic sam bronił siebie i leżącego obok żołnierza. Zbrojny nie ruszał się. Leżał na ziemi, jego ręka została niemal całkowicie odrąbana.
Otto przeszarżował za plecami orków tnąc jednego po plecach. Ork wrzasnął ale walczył dalej. Zatrzymał konia kawałek dalej, zawrócił i ruszył ponownie. Tym razem miał mniej szczęścia. Ranny ork w furii zamachnął się toporem uderzając w nogi konia. Zwierzę zawyło przeraźliwie i padło na ziemię. Ork uderzył w spadającego Otta, jednak trafił ponownie w ciało konia. Oficer starał się wygramolić spod zwierzęcia.
Mikel zaczął krzyczeć przeraźliwie, wykrzykiwał błagania i przekleństwa. Martin próbował mu pomóc jak tylko umiał. Po chwili filozof ucichł. Oddychał z trudem. Leżał na boku i patrzył się przed siebie.
- Jordan… - wyszeptał.
Jordan próbował usiąść, na próżno. Jęknął z bólu i opadł na ziemię.
- Martin… Jeśli będziesz musiał… - jęknął i skierował dłoń z pistoletem do zielarza.
Martin nie znał się na broni ale ten pistolet nie wyglądał jak inne, które zdarzało mu się oglądać. Miał jakiś dziwny mechanizm nad kolbą. Widać było małe kółka zębate, kilka ruchomych elementów zrobionych z różnych rodzajów metalu. Wyglądał jak dzieło sztuki.
Vincent ruszył biegiem w kierunku wozu wypuszczając strzałę w orka walczącego z mężczyzną w białym futrze. Strzała trafiła w jego odsłonięte ramie. Ork wydawał się niewzruszony bólem, jednak na moment stracił równowagę co błyskawicznie wykorzystał broniący się przed nim mężczyzna. Zrobił krok do przodu, ugiął kolana i wyprowadził cięcie od dołu, przez krocze, brzuch aż do brody. Fontanna zielonkawej krwi chlusnęła na śnieżnobiałe futro. Z brzucha wypadły oślizgłe jelita. Ork padł na plecy bez ruchu.
Wujo w tym samym czasie rzucił nożem, trafiając nadbiegającego orka. Uderzenie nie zrobiło mu żadnej krzywdy jednak plan się udał – zmienił kierunek biegu. Pędził wymachując toporem. Wujo czekał… emocje nakazywały działać szybko i raptownie ale opanował je i czekał nieruchomo. W ostatniej chwili zrobił krok w bok, schylając głowę, wykrok, obrót i ciął przez nogi. Ostrze sięgnęło lewej nogi bestii. Ork stracił równowagę i przewrócił się. Ledwo dotknął ziemi a już w furii próbował się poderwać na nogi by dalej walczyć. I w tym momencie w jego głowę wbiła się strzała. Trafiła go od góry, tak że prawie cała zniknęła w jego głowie. Vincent zakładał na cięciwę kolejną. Wujo chwycił miecz obydwoma rękami i uderzył jeszcze raz w gardziel orka. Opadł na jedno kolano i obejrzał się za siebie.
Mężczyzna w białym futrze pędził już w kierunku szlachcica. Obok niego wierzgał ranny koń, z drugiej strony leżał Otto z przygniecioną nogą. Ork wyprowadzał kolejne ciosy ale żaden nie mógł dosięgnąć człowieka. Wreszcie wściekły ork skoczył nad koniem i całym swoim ciałem spadł na Otta. Zaczęła się szamotanina.
Szlachcic odbijał kolejne ciosy toporem gdy nagle wierzgający koń kopnął go w prawy piszczel. Mężczyzna stracił równowagę, a ork uderzył go trzonkiem topora w twarz. Szlachcic upadł na ziemię. ‘Olbrzym’ podniósł broń nad siebie i zamachnął się błyskawicznie…
W tym momencie nadbiegł Sawyer. Gdy był już w odległości dwóch metrów od orka wyskoczył w powietrze, widać było jak całe ciało szykuje się do wyprowadzenia możliwie najsilniejszego uderzenia. Zamachnął się i jednym ciosem odciął wrogowi rękę trzymającą topór. Opadł na ziemię, przyklękając na jednym kolanie i wyprowadził cięcie po nogach, pod kolanami. Zanim ork dotknął plecami ziemi Sawyer szybkim ruchem wbił nóż w jego krtań.
Gdy wstał chcąc pomóc Otto, zobaczył że ork leżący na nim się nie rusza, a z jego pleców wystaje miecz. Przeskoczył nad koniem i zepchnął go z towarzysza. Otto jęknął głośno.
Gdy wystawił przed siebie miecz w obronie przed skaczącym na niego orkiem klinga przebiła wroga ale rękojeść, po sam jelec, wbiła się w brzuch pod jego naporem. Leżał na ziemi z wielką nieregularną dziurą w brzuchu. Ciemna, prawie czarna krew wypływała szybko pomiędzy warstwami ubrań. Zakaszlał i wypluł krew.
- Co z Mikelem? … co z Jordanem ? … - wyszeptał z trudem widząc pochylającego się nad nim Sawyera.
W tym samym czasie oszołomiony szlachcic usiadł trzymając się za twarz zalaną krwią. Podbiegł do niego mężczyzna w białym futrze.
- Panie, jesteś ranny! – powiedział niskim głosem, podniósł wzrok jakby dopiero teraz zauważył nieznajomych.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elarco
Dołączył: 01 Sty 2006 Posty: 622 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 18:56, 24 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Wskakuję na wóz i sprawdzam czy nie został jeszcze przy życiu jakiś ork czy inny zielony. Rozglądam się również w poszukiwaniu reszty towarzyszy. Krzyczę w stronę szlachcica i pomagających mu ludzi:
- U nas co najmniej trzech rannych! Jak wygląda wasza sytuacja, jest z Wami ktoś kto może pomóc rannym?!
Rozglądam się w okół wozu czy jest tam coś co może się przydać - koce ect.
- Martin! Sawyer! Wszystko w porządku?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|