 |
HUMANOID
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Nie 22:33, 19 Sty 2014 Temat postu: ROZDZIAŁ 1. 'Podejrzani' - PROLOG |
|
|
‘Cesarz Leopold’ kilkanaście lat temu był legendą. Był pierwszym tak dużym statkiem pasażerskim pływającym po rzekach Imperium. Dekorowane, przestronne kajuty dla możnych; szynk z wieloma drogimi alkoholami i serwowanymi codziennie gorącymi potrawami. W święta w trakcie podróży urządzano bale, a z górnego pokładu puszczano fajerwerki.
Od tego czasu ‘Cesarz’ się zmienił. Napis na burcie głosił: „Cesarz Leo” – reszta napisu została zniszczona podczas zderzenia z barką transportową kilka lat temu. Duże kajuty zostały zamienione we wspólne sale albo podzielone na maleńkie sypialnie. Obsługa ogranicza się jedynie do kapitana, bosmana i kilku majtków, nie ma już kamerdynerów ani sprzątaczy. Żeby nie przymierać głodem trzeba zabrać prowiant na drogę. Statek nie zatrzymuje się w małych portach a jedynie w dużych miastach ze strzeżonym nabrzeżem.
Ale wciąż jest to najszybszy i najbezpieczniejszy środek transportu Imperium…
Jesień.
Od wielu miesięcy ruch rzeczny ograniczał się do transportu towarowego i wojskowego rzeką Talabec na północny-wschód oraz transportu pasażerskiego rzeką Reik na południe. Niewielu było stać by przenieść się na długi czas na południe Imperium, z dala od nadchodzącej wojny, ale i tak było trudno dostać się na pokład jakiegoś statku.
Od rana padał deszcz. W porcie było gwarno. Na nabrzeżu ludzie próbowali przekupywać strażników by Ci, poza kolejką, wpuścili ich na pokład statku odpływającego do Nuln. W pierwszej kolejności udawało się to szlachcicom, potem ludziom z małym, lekkim bagażem, na końcu zaledwie kilku rodzinom podróżującym z całym dobytkiem. Wszyscy pakowali się w pośpiechu i śpieszyli by zająć miejsca w kajutach wszak pasażerów było więcej niż sienników na pokładzie.
Mali ulicznicy najpierw kręcili się w tłumie odcinając sakiewki z pasków zajętych załadunkiem pasażerów, a potem machali w kierunku odpływającego ‘Cesarza Leo’. Uśmiechali się i chwalili między sobą łupami – Papa! Dziękujemy! – krzyczeli głośno widząc złość kupca krzyczącego na pokładzie i grożącego im pięścią. Po chwili widząc nadchodzących strażników zniknęli w małych portowych uliczkach. Strażnicy ani myśleli ich gonić. Statek odpłynął.
W jednej z dużych kajut przerobionych na wspólną salę zebrała się grupa nieznajomych mężczyzn. Jeden z nich, młody Maksymilian miał ze sobą sporych rozmiarów kufer. Odkąd tylko weszli do kajuty ‘gęba mu się nie zamykała’. Przez cały czas ‘sypał z rękawa’ anegdotami i opowiadał dowcipy. Już pierwszego wieczoru otworzył kuferek, który jak się okazało był pełen butelek bimbru.
- Dla przyjaciół z kajuty będzie taniej! – powiedział i odkorkował zębami pierwszą butelkę. Maksymilian sprzedawał bimber na całym pokładzie. Nie miał jednak dużo chętnych na swoje produkty. Na jego nieszczęście głównymi klientami okazali się właśnie ‘przyjaciele z kajuty’ z obiecaną zniżką.
To miała być długa podróż bez przystanków…
Po kilku wieczorach o lokatorach tej kajuty można było mówić ‘grupa’. Na każdym statku, w każdym zajeździe, jest taka ‘grupa’, która mówi głośniej niż inni, która śmieje się i czuje pewniej niż inni. To była właśnie taka ‘grupa’. Nie dało się jej nie zauważyć.
Oprócz Maksymiliana było ich pięciu:
*Otto Vimel był emerytowanym oficerem. W przeszłości podróżował po całym Starym Świecie. Wieczorami opowiadał o swoich przygodach. Miał charyzmę i budził wśród ‘towarzyszy’ szacunek.
* Gustav Stok był mężczyzną w średnim wieku. Opowiadał o tym że był mordercą i banitą jednak odpokutował za swoje grzechy. Trzy razy uniknął ‘stryczka’ zanim nauczył się żyć ‘godnie’. Prowadził przytułek dla bezdomnych sierot w miasteczku blisko granicy z Kislevem. Nazywano go tam ‘Wujo’.
* Jordan Bock był uczonym. Twarz miał smutną i posępną. Niewiele mówił ale zachowywał się z ogładą. Ręce miał delikatne ale sprawiał wrażenie sprytnego i zaradnego.
* Mikel miał najsłabszą głowę. Był filozofem i dziwakiem, jednak bardzo dobrze czuł się w towarzystwie ‘niewykształconych’ kompanów. Śmiał się najgłośniej, a po kilku kieliszkach w jego wątłe ciało wkradał się potężny ‘wojownik’ nie bojący się nikogo.
* Był tam też Sawyer Haisenberg. Był potężnym, spokojnym mężczyzną około ‘czterdziestki’. Długie włosy zasłaniały blizny na twarzy i ramionach. Mało mówił. Opowiadał jedynie że pracował jako myśliwy i drwal w Norsce. Mówił bardzo dobrze w reikspielu [język w Imperium], zupełnie jak tutaj urodzony, i nie wyglądał na Norsmena. Poza tym to nazwisko…
Ludzie trzymali się od nich na dystans. Kobiety patrzyły z politowaniem gdy byli pijani, szczególnie gdy Mikel zaczynał śpiewać. Kilka razy zwracano im uwagę by ‘się zachowywali’. Zwykle taka uwaga wystarczała.
- Państwo raczą wybaczyć – mówił wtedy spokojnie Otto i uspokajał towarzyszy. Nie byli awanturnikami.
Na pokładzie było kilku szlachciców jednak szczególnie jeden z nich był wciąż poirytowany zachowaniem ‘grupy’. Najpierw mówił coś do swoich ochroniarzy wymachując rękami, odgrażając się, potem zdarzało mu się krzyknąć jakąś obelgę w ich stronę. Słyszeli że nazywa się Monroe i że jest wpływowym człowiekiem ale i tak nikt z ‘grupy’ się nim nie przejmował. Nie zwracali na niego uwagi. To irytowało go jeszcze bardziej.
Pewnego wieczoru Mikel szedł przez pokład podśpiewując i przez przypadek wpadł na Monroe. Szlachcic uderzył go pięścią prosto w twarz wykrzykując wyzwiska. Filozof, oszołomionym, padł na ziemię. Nim reszta ‘grupy’ zdążyła zareagować kopnął go kilka razy. Wszyscy ruszyli do bójki. Monroe miał trzech ochroniarzy uzbrojonych w drewniane pałki. Dwóch z nich ruszyło do przodu, jeden trzymał się nieco z tyłu. ‘Wujo’ chwycił Mikela za chabety i wyciągnął ze środka zamieszania.
- Zabije go! Puść mnie do niego! – krzyczał pijany filozof.
- Hola! Basta! – usłyszeli wrzask.
Na pokładzie statku były dwa zastępy gwardzistów. Kilku z nich stało z posępnymi minami kilka metrów dalej.
- Rozejść się! – powiedział stary żołnierz.
Mikel szarpał się jeszcze w uścisku ‘Wuja’. Otto podszedł porozmawiać spokojnie z gwardzistami.
Na tym się skończyło.
Wieczorem gdy szlachcic był już w kajucie do ‘grupy’ przyszedł jego ochroniarz – ten który trzymał się z dala, nie angażując się w walkę. To był młody, dwudziestokilkuletni chłopak. Mężny i sprawny. Przeprosił ich i wytłumaczył jakim ‘wrednym’ człowiekiem jest jego pracodawca. Maksymilian poczęstował chłopaka bimbrem i od tej pory Vincent, bo tak miał na imię, pojawiał się w ich kajucie gdy tylko Monroe szedł spać. Opowiadał im zabawne anegdoty o szlachcicu przedrzeźniając go zabawnie.
Kolejne dni mijały spokojnie. Szlachcic wciąż zachowywał się wyzywająco i agresywnie ale nikt na to wciąż nie reagował. Jedynie Mikel czasem pokazał jakiś wulgarny gest w jego kierunku.
- Pożałujesz tego! – mówił potem Vincent przedrzeźniając swojego szefa wskazując na filozofa.
- Dokąd właściwie się wybieracie? – Otto spojrzał po wszystkich – Powiem wam gdzie ja się wybieram. Do Księstw Granicznych.
- Phhi! – prychnął Mikel nie rozumiejąc o czym właściwie rozmawiają.
- Tam czułem się najlepiej – Otto kontynuował – Małe księstwa. Każde inne. Władca regionu nie jest postacią z legend. Może przechodzić obok Twojego domu każdego ranka! Jeśli masz miecz i łeb na karku to możesz tam żyć jak Pan! Mój brat Bruno wyjechał pięć lat temu. Pisał do mnie w zeszłym roku że dobrze się tam urządził. Czas na zmiany… - wziął duży łyk z butelki i zamyślił się na chwilę.
Wieczorem zaczął padać deszcz.
Trzy dni przed planowanym dopłynięciem do Nuln, ktoś mocno zaczął walić w drzwi do kajuty. Wszyscy jeszcze spali. W powietrzu unosił się zapach przetrawionego alkoholu. Wujo zerwał się pierwszy z łóżka i otworzył drzwi.
- Wstawać, idziemy! – w drzwiach stali gwardziści.
Nie wiedząc o co chodzi, nie uzyskawszy odpowiedzi na żadne pytanie zrobili co im kazano. Uzbrojeni żołnierze odprowadzili całą ósemkę pod pokład i zamknęli w małym, ciasnym pomieszczeniu. Zdenerwowany Otto krzyczał wzywając żołnierzy. Wreszcie udało mu się z kimś porozmawiać. Okazało się że Monroe i jeden z jego ochroniarzy nie żyje, a oskarżeni są właśnie oni.
- My? – Mikel był wyraźnie zaskoczony – Przecież to nie my!
- Jak to działa? - ‘Wujo’ był wyraźnie rozdrażniony – Co teraz?
- Świetnie – Sawyer huknął pięścią w ścianę.
Otto mówił spokojnie i z rezygnacją w głosie.
- Teraz trafimy do więzienia w Nuln. Potem załadują nas na statek albo na wóz i wyślą do Kisleva. – emerytowany oficer usiadł w kącie – Nie będzie procesu, nie ma na to czasu. Teraz jest wojna. Podejrzani są skazani.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NOWY_humanoid dnia Nie 22:52, 19 Sty 2014, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Wto 22:43, 21 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Deszcz zacinał po twarzach gdy jechali przez miasto w więźniarkach. Było zimno, a nie dano im ich okryć. Nie mieli przy sobie żadnych swoich rzeczy.
Więzienie w Nuln było połączone z lecznicą dla psychicznie chorych. Cele były duże, a w każdej było zbyt wielu więźniów. Miejsca było mało. Najpierw trafili do jednej celi wszyscy razem. Czuli się pewnie w grupie.
Więzienie wyglądało jak ściek. Po ścianach spływała woda. Wszędzie panowała wilgoć. Cały czas słychać było wrzaski z lecznicy, brzdęk łańcuchów którymi byli skuci i krople spadające na tafle wody.
Niemal wszyscy strażnicy byli ułomni. Jeden nie miał oka, inny miał poparzoną twarz. Był też krasnolud bez nosa i ucha.
Po celi roznosił się smród wymiocin, odchodów i moczu. Sienniki były przemoknięte, a chłód już po kilku godzinach od przybycia stał się nie do zniesienia.
W ciągu pierwszych dni przenoszono ich do różnych cel by ich rozdzielić.
Po tygodniu jednak wszyscy znaleźli się na ‘wybiegu’. To była wielka sala z atrium na środku. Otwór w stropie zakryty był żeliwną kratą przez którą wciąż padał deszcz. Siedzieli zrezygnowani pod ścianą gdy Jordan wypatrzył znajomą twarz. Vincent zobaczył go w tym samym momencie i ruszył w ich kierunku.
Vincent napisał: | Hey. Ja Was skądś znam! Byliście na tym przeklętym statku płynącym do Nuln! Przepraszam że nie poznałem Was od razu ale miałem bardzo ciężką noc i nie mogę za cholerę dojść do siebie. (...) Udało mi się już trochę rozejrzeć i popytać na porannym spacerze. Część z tych ludzi to dezerterzy, paru z nich poznałem nawet wcześniej poza tymi murami. Swego czasu podróżowałem sporo po imperium co pozwoliło mi nawiązać kilka ciekawych znajomości, które mam nadzieję teraz okażą się pomocne. (...) Obsada więzienia jest coraz skromniejsza. Prawdopodobnie niedługo wybuchną zamieszki a ja nie chciał bym być jedną z bezimiennych ofiar które znajdą zakrwawione jak już będzie po wszystkim. Możliwe że będę mógł Wam pomóc jeśli i Wy pomożecie mi a na razie radził bym mieć się na baczności. Muszę teraz iść poszukać jeszcze kilku gości, którzy mogą mieć jakieś ciekawe wiadomości... |
Niestety przez kolejne dwa dni nie udało mu się nic wskórać. Morale ucierpiało. Czekali na ‘transport’. Jedynym luksusem było to że nikt ich nie zaczepiał. Tworzyli dużą grupę. Raz czy dwa ktoś czuł się sprowokowany przez Mikela ale wszystko kończyło się jedynie na grożeniu palcem.
Maksymilian zachorował. Był blady i co chwilę kasłał. ‘Wujo’ znalazł jakieś okrycie po zmarłym więźniu i opiekował się chłopakiem. Wiedział jednak że jego umiejętności nie wystarczą.
Vincent widząc stan towarzysza zaczął szukać wśród więźniów pomocy. Wreszcie znalazł.
- Witam. Jestem Martin Mirabilis. – ukłonił się lekko – Jestem zielarzem. Myślę że mogę pomóc waszemu przyjacielowi.
Martin był szczupłym mężczyzną koło czterdziestki. Miał długie włosy i niegolony od długiego czasu, zaniedbany zarost. „Wygląda na zielarza” – pomyślał Otto gdy tylko go zobaczył. I rzeczywiście: nie był urodziwy, wyglądał na odludka na policzku miał dwie blizny jakby po szarpnięciu łapą jakiegoś drapieżnego zwierzęcia. Przyglądał się długo Maksymilianowi, potem wstał i zaczął grzebać w spodniach. Wyjął mały woreczek. Wyjął z niego zioła, gestem kazał otworzyć usta choremu i wcisnął mu szczyptę na język.
- Paskudne, wiem. Ale musisz ssać – Powiedział i zamknął dłonią usta chłopakowi. Maksymilian skrzywił się i kichnął ale posłuchał zielarza.
- To uśmierzy ból – Martin spojrzał na siedzącego obok chorego, Wuja – Nie mam odpowiednich ziół. Nie mam leków. Ale jeśli… - zawahał się – Zaopiekuje się nim. Tyle mogę zrobić.
- Dziękuje – odpowiedział Wujo i przykrył chłopaka.
Przez kolejne dni zielarz opiekował się Maksymilianem. Dużo czasu spędzał również na rozmowach z całą grupą – szczególnie z Mikelem i Jordanem. Otto czasem kiwał głową i odchodził gdy tematy stawały się ‘zbyt filozoficzne’.
Siedzieli w kącie ‘wybiegu’ w milczeniu.
- Panie Otto – Maksymilian zwrócił się do mężczyzny – Zdejmij mi pas – zakaszlał – W pasie są zaszyte monety… To miało być moje zabezpieczenie… Ale nie ma czasu. Pan znasz takich ludzi, tych strażników. Da się ich przekupić?
Otto chwycił za pas i przeklął. Wyraźnie był zły że chłopak dopiero teraz mówi o pieniądzach ale zagryzł zęby. Maksymilian znów zakaszlał i wypluł chmurę krwi. Widząc to wszyscy spojrzeli po sobie. Martin otarł mu usta szmatą. Zamknął oczy w akcie rezygnacji, tak żeby Maksymilian tego nie widział. Zaczął szukać ziół uśmierzających ból.
- Weź je… Zapłać im.. Niech nas stąd zabiorą… - powiedział Maksymilian zamykając zmęczone oczy.
We wszystkich wezbrała nadzieja. Emocje rozgrzały ciała.
Otto założył pas chłopaka i ruszył w kierunku strażników. Wrócił po kilkunastu minutach bez pasa i z trudem powstrzymywał uśmiech.
- Jutro nas wypuszczą – powiedział szeptem.
Maksymilian uśmiechnął się szeroko odsłaniając czerwone od krwi zęby. Vincent poklepał go po ramieniu.
- Wychodzimy! – powiedział mu do ucha.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Śro 22:56, 22 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Następnego dnia po południu krata do wybiegu otworzyła się.
- Wy tam! – strażnik wskazał na grupę ośmiu mężczyzn – Wstawać! Idziemy!
Maksymilian próbował się podnieść ale bezskutecznie. Sawyer wziął chłopaka na ręce. Obok szedł Martin co chwilę zerkając na chorego. Ruszyli do wyjścia: ‘Wujo’, Jordan, Otto, Martin, Vincent, Mikel, Sawyer i Maksymilian. Pozostali więźniowie odprowadzili ich wzrokiem.
Strażnicy wyprowadzili wszystkich na plac przed więzieniem gdzie stały cztery duże wozy towarowe. Dwa były puste, do reszty strażnicy pakowali skrzynie z towarami.
- Podróż do Kisleva będzie luksusowa – zaśmiał się jeden ze strażników – Włazić!
Przez moment byli zdezorientowani.
- Ty łajdaku! – wrzasnął Otto w kierunku jednego ze strażników – Miałeś nas puścić! Przekupna łajzo! – Były oficer wyrwał się z kordonu i mimo łańcuchów na nogach ruszył biegiem we wściekłej szarży w kierunku jednego z gwardzistów. Szybko został powalony na ziemię. Jęczał gdy go kopali. Jeszcze kilku mężczyzn próbowało się wyrwać ale na nic zdały się te starania. Po chwili strażnicy wepchnęli wszystkich do wozów.
- Nie zasłużyliście by zdjąć wam kajdany – powiedział prześmiewczo gwardzista zamykający drzwi do wozu. W środku zapanowała ciemność. Otto oddychał głęboko. Gdy wrzucali go do środka nie wyglądał dobrze. Skuci i zamknięci w ciemnościach nie mieli nawet jak opatrzyć rannych towarzyszy.
W pierwszym wozie jechali: Sawyer, Maksymilian, Vincent i Wujo ; a w drugim: Otto, Mikel, Jordan i Martin. Cała ósemka.
Przez całą dobę strażnicy nie otwierali wozów.
Jechali na północny - wschód, w kierunku Kisleva.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NOWY_humanoid dnia Śro 22:56, 22 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Czw 10:37, 23 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Następnego dnia wozy się zatrzymały. Wszyscy mieli nadzieję że tym razem ktoś ich otworzy, da zaczerpnąć świeżego powietrza. Jednak…
Dźwięki dochodzące do wnętrz wozów były inne niż przy poprzednich postojach. Najpierw kilka krzyków, wrzasków, po chwili ktoś zaczął zawodzić przeraźliwie. Nagle pierwszy wóz szarpnął dynamicznie, tak że wszyscy w środku się poprzewracali. Po chwili szybkiej jazdy wóz się przewrócił i w coś uderzył.
Na zewnątrz toczyła się walka. Słuchać było szczęk żelaza, wykrzykiwane rozkazy i jęki rannych. Więźniów opanował strach. Po chwili usłyszeli ryk jakiegoś ‘zwierzęcia’ jakby niedźwiedzia. Konie przywiązane do wozów rżały i panikowały. Wywoływało to drgania wozu co dodatkowo potęgowało uczucie niepokoju. Walka była zażarta. Widzieli wszystko oczami wyobraźni, w akompaniamencie makabrycznych wrzasków.
Mikel zasłonił usta by nie wydać żadnego dźwięku. Paznokcie werżnęły mu się w policzek.
Po kilku minutach wszystko ucichło.
Sawyer odczekał chwilę, nasłuchiwał. Drzwi wozu były uszkodzone po zderzeniu. Pojedyncze promyki światła wkradały się do wnętrza.
- Pomóżcie mi – powiedział cicho do towarzyszy i wszyscy razem pchnęli drzwi.
Światło pochmurnego dnia ich oślepiło. Mrużyli oczy i zasłaniali je rękami zanim wzrok przyzwyczaił się do dziennej aury.
Na zewnątrz nie było nikogo żywego. Wychodzili z wozu ostrożnie. Rozglądali się w poszukiwaniu zagrożenia.
Dookoła leżały trupy strażników. Niektóre były straszliwie zmasakrowane. ‘Coś’ porozrywało ich ciała jak szmaciane lalki. Błoto na trakcie miało kolor bordowy od krwi.
- Co to było? – wyszeptał do siebie Vincent.
Po chwili wahania Wujo chwycił pręt leżący nieopodal i rozpiął nim zamek w łańcuchach. Podał go Vincentowi. Sam zabrał miecz jednego z martwych strażników i pobiegł do drugiego wozu. Huknął głowicą rękojeści w kłódkę i otworzył więźniarkę.
Sawyer wyniósł z rozbitego wozu ciało Maksymiliana. Chłopak nie żył. Z ust wyciekała mu stróżka krwi.
Pochowali go w pośpiechu w lesie, zakrywając ciało kamieniami i gałązkami świerku.
Vincent chwycił łuk leżący na ziemi. Zręcznie wskoczył na wóz, nałożył strzałę na cięciwę i obserwował okolicę w trakcie ‘pogrzebu’.
Przyprowadzili spłoszone konie. Otworzyli wozy transportowe. Znaleźli swoje rzeczy. Zabrali płaszcze, futra i inne niezbędne towary. Sawyer znalazł swój podłużny tobołek zawinięty w szmaty, do konia przytroczył też drewnianą, okutą tarczę, Jordan zaczął pakować do juki przy siodle jednego z koni, wąski i długi kuferek. Zabrali broń strażników. Znaleźli trochę pieniędzy, tyle że starczyłoby na skromne przeżycie kilku tygodni.
Martin znalazł skrzynie z jedzeniem. Najpierw wszyscy zjedli, potem spakowali resztę jedzenia do sakiew przy siodłach.
Wsiedli na konie. Spojrzeli ostatni raz na miejsce rzezi i odjechali w milczeniu na południe.
...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Czw 20:18, 23 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Podróżowali przez kilka tygodni. Wciąż kierowali się na południe. Otto zaraził ich wizją o dobrym życiu w Księstwach Granicznych. Wiedzieli że nie mogą wrócić do Nuln. Zdawali sobie sprawę że jeśli ktoś ich rozpozna znów trafią do więźniarki.
- Może to rzeczywiście czas by opuścić Imperium – mówił Mikel, który miał najwięcej wątpliwości.
Czuli się dobrze w grupie. Mogli na siebie liczyć… po tym wszystkim co razem przeżyli.
Musieli się spieszyć. Jeśli chcieli przekroczyć Góry Czarne musieli zdążyć przez zimą.
Obfite deszcze skutecznie utrudniały podróż.
„W przeciwieństwie do Imperium czy Bretonii, Księstwa Graniczne nie tworzą jednego państwa, ale są raczej konfederacją różnych niewielkich księstw. Większość Staroświatowców myśli o Granicznych Księstwach tak, jak o Złych Ziemiach – uważając je za obszar bezprawia, odcięty od cywilizacji Czarnymi Górami, Przeskokiem i łańcuchem Apuccini. Wiedza o tych obszarach jest bardzo powierzchowna.
Częste najazdy goblinów i orków, oraz liczne wojny pomiędzy poszczególnymi ‘książętami’ są przyczyną silnego zmilitaryzowania ludności.
Jedni twierdzą że za Czarnymi Górami czeka tylko śmierć, inni że jest to miejsce gdzie można błyskawicznie się wzbogacić. Dlatego oprócz wygnańców trafiają tu przede wszystkim poszukiwacze przygód.”
Zima.
Gdy dotarli do Meissen w Wissenlandzie, na południu Imperium, zima zaczęła się na dobre. Musieli wstrzymać wyprawę do wiosny. Byli jednak spokojni. Oddalili się od wojny, a w mieście jeszcze nie organizowany był pobór. Meissen to najdalej na południe, w kierunku Przesmyku Lodowych Zębów, wysunięte duże miasto Imperium.
Mieszkali w gospodzie tuż przed miejską bramą.
Cała „drużyna” (bo tak zaczęli o sobie mówić parodiując wieczorami bohaterów „rycerskich opowieści”)w tym czasie musiała zatrudnić się do drobnych zajęć. Vincent i Otto pomagali u owczarza. Wujo zatrudnił się w ciesielni, Mikel, Martin i Jordan w bibliotece, Sawyer pracował jako ochroniarz w domu burmistrza.
Po dwóch tygodniach coś się jednak zmieniło. Wujo wracając z pracy zauważył cztery zamknięte wozy więzienne wjeżdżające do miasta północną bramą – Zaczyna się! – Pomyślał. Przed wieczorem w mieście był już mały oddział gwardii cesarskiej, a na placach urzędnicy wykrzykiwali rozporządzenie o „obowiązku obrony Imperium”.
Wieczorem cała drużyna obradowała w karczmie nad planem ucieczki. Pojawiły się wątpliwości. Czuć było w powietrzu nerwy i strach. – Cholerna zima! – Zaklął Vincent w chwili gdy drzwi do oberży otworzyły się z hukiem. Czas się zatrzymał. Wszyscy zamilkli i wstrzymali powietrze. Sawyer położył odruchowo dłoń na zdobionym sztylecie przypiętym do paska. To nie byli gwardziści. Sawyer westchnął głęboko i upuścił rękę. Mikel wypił duży łyk piwa i mamrotał coś pod nosem.
Do sali weszło siedmiu krasnoludów, między nimi szła dziewczyna w zimowej sukni okrytej futrem i gęsto tkanym kapturem. Pierwszy, który wszedł był wyraźnie najstarszy – twarz miał całą w bliznach i bruzdach. Miał rudą, oszronioną brodę, z której po chwili zaczęły spływać drobne krople. Ruszył prosto w kierunku karczmarza. Inny idąc przez salę spojrzał na drużynę, ukłonił się lekko, uśmiechnął i chichocząc.
Po chwili wszyscy zamówili przybysze siedzieli posępnie po drugiej stronie salo, pili piwo i odpoczywali w milczeniu. Dziewczyna zdjęła kaptur odsłaniając delikatną, bladą twarz. Karczmarz nie mógł oderwać od niej wzroku. Siedziała cicho, zamyślona.
- Koniec smutów! – krasnolud, który wcześniej przywitał drużynę skinieniem wstał od stołu, podszedł do baru, zamówił kolejne piwo i kiedy miał już wrócić do kompanów, spojrzał na grupę siedmiu mężczyzn – Wyglądacie jakby trapił was jakiś nieludzki problem! – ryknął i ruszył w ich kierunku.
Wieczór minął wyjątkowo przyjemnie. Okazało się że Weise (– ich przywódca), Grobian, Träumen, Scheu, Krank, Topf i Heiter ( – ten, który ich przywitał) oraz dziewczyna o imieniu Schnee zmierzają w kierunku Karak-Hirn w Czarnych Górach.
W drużynie odżyła nadzieja… - „Być może to jest sposób żeby się stąd wcześniej wydostać” – myśleli niektórzy.
Krasnoludy nie mówiły nic o celu swojej podróży. Schnee siedziała cicho, na każde pytanie odpowiadała grzecznie ale krótko, uprzednio spoglądając na Weise’a. Miała ok 17 lat. Sprawiała wrażenie nieśmiałej i wyraźnie dobrze czuła się w towarzystwie swoich kompanów – szczególnie Topfa, który swoimi wielkimi paluchami i łokciami wciąż strącał naczynia ze stołu. Heiter śmiał się wtedy głośno i klepał go po plecach.
Krasnoludy zgodziły się by drużyna wyruszyła z nimi w góry za dwa dni – gdy ich kuce odpoczną przed dalszą drogą, a jeden z nich - Krank odzyska siły po chorobie. Grobian – krasnolud, który nawet w karczmie nie zdejmował futra i wciąż mówił coś niewyraźnie pod nosem, był niezadowolony z decyzji o wspólnej podróży.
- Ludzie w górach to nieszczęście – marudził, a Schnee czerwieniła się wtedy.
Weise jednak każdą wypowiedz na ten temat przerywał mocnym huknięciem pięścią w stół. Grobian był wyraźnie poirytowany ale szybko się uspokajał.
Pili i rozmawiali do późna. Träumen zasnął jako pierwszy z głową na ławie. A Scheu zachowywał się bardziej jak gnom niż krasnolud nie mówiąc przez cały wieczór ani słowa, nawet gdy głowa śpiącego Träumen spadła mu na tłuste kolana.
Tak minęły dwie noce. Vincent większość czasu spędzał na rozmowach i żartach z Heiterem. Drugiej nocy krasnolud upewniwszy się że Weise jest zajęty czym innym, pozwolił Vincentowi przerysować kawałek mapy terenów w które wyruszała drużyna. – My będziemy odbijać w kierunku Karak Hirn pół dnia drogi przed Księstwami Granicznymi. Potem będziecie musieli radzić sobie sami. To się może przydać. – powiedział i rozwinął niewielką mapę na stole.
.
.
.
Nocowali wszyscy razem we wspólnej sali. Tej nocy zasnęli bardzo wcześnie. Jutro miała rozpocząć się podróż w ‘nieznane’. Cała drużyna była podekscytowana.
.
.
.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NOWY_humanoid dnia Czw 20:19, 23 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|