 |
HUMANOID
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Wto 0:13, 17 Lis 2015 Temat postu: ROZDZIAŁ 4. 'Miłość' - część pierwsza |
|
|
______________ 1. ______________
W mieście rozbrzmiał dźwięk Czerwonych Dzwonów.
Dzwony te zawsze zwiastowały ważne dla księstwa wydarzenia. Umieszczone przy wszystkich bramach, budynkach publicznych grały, obwieszczając 'coś nowego' i zwoływały mieszkańców w południe na palcu targowym w Bazarze. Ich wysoki, drażniący uszy dźwięk, przypominał śpiew wróbli, nie zagłuszał dźwięku Dzwonów Strażniczych - znacznie większych, o niskim dźwięku.
To miała być noc oczekiwania... noc niepewności...
Mieszkańcy mieli czekać niemal pół doby by poznać powód tego poruszenia.
Wielu wychodziło na ulice, wiedząc że starcia i zamieszki w mieście się już skończyły. Odważni, którzy podchodzili do uzbrojonych, wiwatujących mężczyzn, dostawali szczątkowe informacje, które później miały stać się plotkami i roznieść się po całym mieście.
Nikt nie zasnął tej nocy.
…
Na zamku, najważniejsi ludzie w księstwie przeszli do Sali Myśliwskiej by ustalać szczegóły 'zmiany władzy'. Reszta została poproszona by pozostać na zamku. Przepędzono jedynie tych, którzy wcześniej trafili do wozowni, poza małymi wyjątkami... Rebelianci pojmali bowiem, kilku najbardziej pyskatych szlachciców i trzymali ich pod strażą.
Do zamku przybyli oficerowie wojsk Herz, kilku kapłanów, w tym najwyższy kapłan Ulryka – Ule Scharf, oraz najwyższy kapłan Taala – Imer Ehrlich, a także sędzia najwyższy – Niedar Królski, kat – Tigen Schlag, rektor domu magii – Theofilius Blitz, mistrz Zjednoczonych Gildii – Lowes Geizkragen i inni możni, i 'potężni'.
Pośpiesznie wysłano mężczyzn do tartaku po drewno by na rynku zaczęli ustawiać szubienicę i podwyższenie.
Na dziedziniec przyjechały wozy po ciała zabitych, a służący zaczęli porządkować gruzy.
- To zły omen! Czerwony Staw, był to przed nami… przed człowiekiem i przed orkiem… od niego się to wszystko zaczęło! To zły znak! – Lamentowała ranna kobieta stojąc nad dziurą w ziemi, która jeszcze niedawno była małym zbiornikiem wodnym.
Woda płynęła wciąż ze skały, jednak źródło biło teraz z pęknięcia, w miejscu gdzie był młyn, poniżej zrujnowanego muru. Nim nurt wpadał w stare koryto, woda płynęła po pochyłości wprost na domy stojące na północny – wschód od zamku. Rdzawa, parująca ciecz zalewała ściany i drzwi domów, płynąć wzdłuż elewacji w kierunku starego koryta. Drzwi wejściowe większości budynków były otwarte, a ich właściciele panicznie starali się zaradzić coś powodzi, tak niespodziewanie zalewającej ich domostwa.
…
Gdy Czerwone Dzwony ucichły, nad miastem zapadła niespokojna cisza...
[Teraz zapraszam do wątków indywidualnych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NOWY_humanoid dnia Śro 22:13, 22 Cze 2016, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Nie 21:41, 10 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
‘Miłość czyni cuda’ – Zwykły mawiać kapłanki Shallyi.
Ten utarty slogan dla twardych ludzi Księstw Granicznych był często powodem do żartów. Kult Shallyi nie był popularny na ziemiach gdzie znaczenie miało przede wszystkim ‘prawo silniejszego’. Cudownym zrządzeniem losu szacunek do kapłanek wracał gdy pojawiała się choroba, a sakiewka była zbyt mała by udać się do lekarza. Drwiny przeradzały się wtedy w Nadzieję.
Prostym ludziom, których Nadzieja doprowadziła do zdrowia ich samych lub ich bliskich, usta zamykały się na żartobliwe uwagi. Inni, którzy nie mieli tyle szczęścia, zamieniali często słowa o Nadziei w obelgi pod adresem ‘kapłanek’.
W bólu ludzie nie myślą. Próbują obarczyć kogoś odpowiedzialnością, na siłę szukając winnego. Bo jakże ciężko jest pogodzić się ze stratą kogoś kogo się Kocha. Odwieczne prawa natury, takie jak Śmierć, za sprawą cierpienia znikają z ludzkich umysłów.
Miłość w swoim pięknie potrafi być niezwykle destrukcyjna.
Filozofowie pochylający się nad Miłością traktują ją często z dystansem, zwracając uwagę że jej moc pozytywna, bardzo łatwo może zamienić się w równie silną moc negatywną gdy tylko zdarzy się coś tragicznego.
Niektórzy w tym upatrują powód jako małżeństwa ‘z Miłości’ wśród władców są rzadkością. Tragiczna Miłość może bowiem doprowadzić do tragicznych następstw.
…
Mroźne powietrze szkliło się w świetle księżyców. Wiatr rozwiał chmury nad Herz odsłaniając gwiaździste niebo.
Minęły dwie godziny od momentu kiedy ustały walki, ale na Zamku nikt jeszcze nie spał. W Salonie Myśliwskim wciąż trwały rozmowy dyplomatyczne. Przed drzwiami stało dwóch rebeliantów uzbrojonych w zdobyte na strażnikach miecze. W Wielkiej Sali panował chłód i mężczyźni chodzili w miejscu rozgrzewając stopy.
Rozmawiali szeptem między sobą gdy drzwi otworzyły się i wyszedł z nich Edmund. Przeszedł kilka kroków w kierunku stołu z ocalałym jedzeniem, gdy ktoś do niego podbiegł i szepnął mu coś do ucha.
Olbrzym otworzył szeroko oczy.
- Niemożliwe… - Powiedział do siebie i ruszył szybkim krokiem w kierunku drzwi na dziedziniec.
Huknął ciężkimi drzwiami i wybiegł na zewnątrz. Widząc dwóch mężczyzn niosących sztywne od mrozu ciało ruszył pędem w ich kierunku. Za mężczyznami ujadał pies, i gdy mężczyźni odłożyli ciało na śniegu, ten wyszczerzył zęby i zaczął warczeć.
- Zostawcie go… - Edmund rozkazał i padł na kolana przed zwłokami – Nie… nie… to nie może być…
Zdjął rękawicę i położył wielką dłoń na szyi trupa. Histerycznie zaczął dotykać jego twarzy i piersi jakby chciał poczuć w nim życie. Jego twarz wyrażała strach… rozpacz…
- Nie… nie teraz… nie… - Powtarzał wciąż pod nosem.
Mężczyźni, którzy wcześniej nieśli ciało stali nad nim przyglądając się olbrzymowi z żalem. Pies ujadał jak oszalały i dopiero po chwili olbrzym zdał sobie sprawę z jego obecności. Zrobił groźną minę i rzucił rękawicą w kundla. Zwierzę odsunęło się kilka kroków, pozostając czujnym.
Edmund chwycił sztywne, blade ciało, wciągnął je sobie na kolana i objął wielkimi ramionami.
- Kto to zrobił? Kiedy? – Podniósł wzrok na mężczyzn, a w jego głosie słychać było paniczny gniew.
Rebelianci spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami z wyrazem strachu wymalowanym na twarzach. Olbrzym chwycił jednego za kurtę i szarpnął nią mocno.
- Kto?! – Wrzasnął.
- Podobno on… - Odezwał się przyparty do muru mężczyzna – Podobno on sam… Miał nóż… i rozciął gardło… i…
Rana na szyi, krew rozlana po piersi, nóż, zaciśnięty w zamarzniętej dłoni… to mogła być prawda.
Edmund spojrzał na ciało i odepchnął mężczyznę. Zaszlochał głośno przytulając ciało zmarłego do piersi.
- Dlaczego Gotthardt… Dlaczego… braciszku… braciszku…
Po policzkach olbrzyma popłynęły łzy. Trzymając ciało przyciśnięte do piersi kołysał się w przód i w tył… rozpaczając…
- Braciszku…
Z w Wielkiej Sali, na dziedziniec, wyszło kilka osób żeby zobaczyć co się dzieje. Byli wśród nich m.in. Jordan, Sawyer, Andres i Tomas niesiony przez Tromsena Spissa.
Edmund spojrzał w kierunku gapiów i chciał coś krzyknąć, ale powstrzymał się i zacisnął mocno załzawione oczy.
Pies obszedł ostrożnie olbrzyma trzymającego ciało brata i podbiegł do stojących ludzi merdając ogonem.
- Zapłacą mi za to…
…
Rano na zamku panował nerwowy gwar. Wszyscy szykowali się do wyruszenia na plan targowy.
- Zebrałem was tutaj, by prosić żebyście dziś trzymali się razem – Odezwał się Katze Cheshire wchodząc do pomieszczenia, w którym zebrało się kilka osób – Pan Sawyer Heisenberg i Jordan Bock są Bohaterami Horyzontu… z tego co wiemy, jedynymi ocalałymi bohaterami… Pan Andres Scolari jest moim przyjacielem i mimo różnic w poglądach – Spojrzał kolejno na Sawyera i Andresa - … pozostaje ważną osobą w Herz, jako… - zawahał się – doradca… mogę chyba tak powiedzieć… Wy wszyscy Panowie już się znacie.
Wysunął przed siebie dłoń, na której trzymał Thomasa Vingera.
- Panie Andres, czy byłby pan tak miły… - Podał Thomasa mężczyźnie – Będzie wam towarzyszyła panna Linn, doradczyni i prawa ręka Lorda Hautaina ze Szmaragdowego Grodu. Konsul nalegał by w tej trudnej sytuacji pozostała ona na dworze oferując swoją pomoc. Sam z tego co wiem wyruszył w nocy do Grodu. Poza tym Josef Kaninchen przydzielił wam do pomocy, w roli ochroniarza Maxa… przepraszam nazwiska nie zapamiętałem… - Spojrzał na chłopaka ale mówił pośpiesznie i nie dał mu dopowiedzieć – Jest on jego zaufanym człowiekiem, podobno najlepszym jakiego mógł przydzielić. A to Samir. – Młody chłopiec w za dużym hełmie uśmiechnął się sztucznie - Samir jest gwardzistą, będzie się wami dziś opiekował.
Hetman spojrzał po zgromadzonych.
- Przepraszam was za ten pośpiech ale sami rozumiecie sytuację. Będziecie mieli okazję by porozmawiać po ceremonii. Dziś będziecie mogli pozostać jeszcze na zamku. Wiem że nowa królowa chciała z wami wszystkimi porozmawiać po południu gdy już wrócimy do zamku. Będzie jeszcze pora na podziękowania i tym podobne. Josef Kaninchen też chciał rozmawiać… - Spojrzał na drzwi, przestępując z nogi na nogę. Za kilka minut z zamku wyruszy pochód. Proszę was żebyście trzymali się razem. Samir pokaże wam gdzie miejsca jakiego zajmiecie i będzie służył pomocą.
Max spoglądał na swoje lśniące świeżo natłuszczone buty wojskowe. Katze Cheshire spojrzał na niego i coś sobie przypomniał.
- Max… Samir da ci szablę lekkiej jazdy. Samir, przynieś mu jedną ze składu w podziemiach. Zapomniałem o tym wcześniej. Kaninchen prosił – Zrobił krótką pauzę po czym dodał – Zobaczymy się później.
…
Na Placu Targowym zgromadziło się niemal całe miasto. Byli tu wszyscy od biedoty, żebraków po możnych i bogatych kupców. Mróz nieco zelżał a spomiędzy chmur przebijały promienie słońca.
Wóz wiozący nowa królową objechał plac i podjechał do podestu stojącego na jego środku. Za nim jechał jeszcze jeden, skromniejszy wóz. Drzwi obu pozostały zamknięte.
Najbliżej podestu stali ludzie z wyższych sfer oraz specjalni goście zamku.
Szambelan ubrany w strojne odzienie stanął na podwyższeniu i zaczął przemawiać informując o tym co zaszło zeszłej nocy.
…
Stary strażnik stał na szczycie kamiennej strażnicy na zachód od Herz obserwując las i ‘Trakt Zachodni’ zwany potocznie ‘Lodowym’ lub ‘Bramnym’. W prawej, drżącej z zimna, dłoni trzymał cynowy kufel z grzanym winem. Ranek był mroźny i wietrzny.
Jego młodsi towarzysze spali w pomieszczeniach poniżej. To była jego wachta.
Uśmiechnął się sam do siebie na myśl o tym jak bardzo lubi takie warty. Był to najprzyjemniejszy element tej trudnej profesji. Był to jedyny czas, w którym był sam, mógł poświęcić się rozmyślaniom i wspomnieniom. W którym mógł odczuć spokój…
I nagle coś ten spokój zmąciło.
Na trakcie dostrzegł jeźdźca.
Pospiesznie odstawił kubek i wychylił się zza balustrady wytężając wzrok.
‘Coś było nie tak’… jeździec jechał z zawrotną prędkością przytulony do swojego wierzchowca. ‘Tak nie jeździ zwykły podróżny’ – Pomyślał i chwycił za linę wiszącą przy ścianie, nie spuszczając wzroku z traktu. W pomieszczeniu pod nim rozniósł się dźwięk małego dzwona i po chwili klapa w podłodze podniosła się.
- Co się dzieje? – Spytał zaspanym głosem drugi strażnik.
- To żołnierz… kawalerzysta… - Stary odezwał się do siebie.
W końcu oderwał wzrok od jeźdźca i wydał rozkazy. Najmłodszemu spośród strażników kazał wejść na obserwatorium, a sam razem z resztą strażników zbiegł po drewnianych schodach w dół.
…
Pierwszą atrakcją dla tłumu zgromadzonego na placu targowym był proces królowej Rote Erbin. Kobieta ubrana w skromną suknię, ze spętanymi dłońmi stała z opuszczoną głową.
Procesowi przewodził Sędzia Najwyższy Niedar Królski, a wśród Mężów Sprawiedliwości byli Ule Scharf (najwyższy kapłan Ulryka), Imer Ehrlich (najwyższy kapłan Taala), Lowes Geizkragen (Mistrz Zjednoczonych Gildii) i kilku innych możnych. Proces trwał krótko a publiczność żywo reagowała na odczytywane zarzuty.
Sędziowie podjęli jednogłośną decyzję ‘Winna’. Wtedy szambelan zgodnie z ‘tradycją’ zakrzyknął:
- Jaka powinna być kara?
Tłum ryknął jednym głosem:
- Śmierć!
- Jakże wykonać taki wyrok jeśli nie ma w Herz władcy? – Odkrzyknął aktorsko szambelan.
- Jest nowy władca! – Zza szambelana wyłonił się Katze Cheshire ubrany w idealnie skrojony mundur z mnóstwem medali przypiętych do piersi.
Tłum zaczął wiwatować, a drzwi powozu otworzyły się. Hetman zszedł po stopniach podestu i pomógł wyjść z pojazdu Gerdzie ubranej w zjawiskową biało czerwoną suknię. W wyczekującej ciszy weszli oboje na szczyt podestu.
- Daje wam nową królową, w której żyłach płynie krew najstarszych założycieli z Czerwonej Skały. Daje wam królową Gerdę von Herz!
Ludzie zaczęli wiwatować, a hetman uklęknął przed dziewczyną na jedno kolano.
Na twarzy dziewczyny pojawiły się wypieki. Rozejrzała się jak cały plan nagle opadł na kolana.
Sędzia, Hetman oraz Sędziowie Sprawiedliwości po chwili wstali i podeszli do szkatuły, w której leżała korona, berło i jabłko – insygnia władzy. Rozpoczęła się koronacja.
…
Jeździec dojechał do wieży w tym samym momencie kiedy gwardziści zdążyli zbiec i otworzyć drzwi strażnicy. Mężczyzna zeskoczył z konia i pędem ruszył do środka. Jeden z młodych chłopaków pełniących tego dnia wartę na wieży pośpieszył by pochwycić konia, zdziwiony że jeździec sam nie dopilnował by go spętać. Wszyscy spojrzeli pytająco na kawalerzystę.
- Stilgar… zwiadowca… - Przedstawił się dysząc i z trudem łapiąc oddech.
Dopiero teraz zauważyli że mężczyzna zostawia na posadzce krwawe ślady, a jego lewe ramię wisi bezwładnie wzdłuż ciała. Blada twarz wyrażała ból i determinację.
- Nie ma czasu… - Wydukał chrapliwym tonem idąc z trudem w kierunku pomieszczenia w rogu budynku opatrzonego mosiężnym zamkiem.
Prawą dłoń wsunął pod płaszcz i wyjął spod niego klucz.
Strażnicy przyglądali mu się w osłupieniu, nie wiedząc co się właściwie dzieje.
W tym momencie mężczyzna zakołysał się i osunął się na ziemie. Stary strażnik chwycił go za zdrowe ramie ratując przed upadkiem i posadził go delikatnie na posadzce. Stilgar podniósł rękę wskazując drzwi. Przełknął z trudem ślinę i powiedział:
- Otwórz…
Strażnik wyjął z jego dłoni klucz i podał go młodszemu towarzyszowi. Chłopak pośpiesznie dopadł do drzwi. Za nimi znajdowała się dziwaczna maszyneria wyglądająca jak chaotyczna plątanina miedzianych rur z pokrętłami i jedną dużą dźwignią.
Stilgar ponownie wsunął rękę pod płaszcz i po chwili w jego dłoni leżało kilka małych, drewnianych rurek, zawoskowanych po obu stronach. Każda z nich była innego koloru.
- Weź… czerwoną… - Skrzywił się z bólu, a na czole pojawiły się drobinki potu. Był wycieńczony. Sił ledwie starczało na tych kilka słów – Wyjmij ze środka pergamin… przybij pieczęć strażnicy… powinna… być… przy maszynie… włóż do kapsuły… potem do środka… - Wskazał zamykany otwór po środku, między dziesiątkami miedzianych rur - … i pociągnij za dźwignie… szybko… nie ma czasu…
Dodał i jego dłoń opadła bezwładnie na posadzkę. Stracił przytomność.
Chłopak trzymających czerwoną rurkę stał z przerażeniem przyglądając się zwiadowcy.
Stary strażnik trzymał ciało mężczyzny, starając sobie przypomnieć co powinien zrobić w takiej sytuacji… jak zatamować tak obfite krwawienie… Wreszcie spojrzał na zastygłego chłopaka.
- Ogłuchłeś? Szybko, zrób co kazał!
Chłopak wyrwał się z transu wywołanego złowróżbnym lękiem i podbiegł do maszyny. Złamał drewnianą rurkę, wyjął świstek papieru, odbił pieczęć, znalazł kapsułę, włożył list do środka, zamknął ją, wsunął do otworu, zamknął drzwiczki i pośpiesznie chwycił za dźwignię…
… Nic…
Nic się nie stało…
Chłopak pociągnął jeszcze raz, potem znowu.
- Nie działa.
- Słyszałem o czymś takim… myślałem że to legenda. Myślicie że ten list trafiłby naprawdę do kogoś kto też ma taką maszynę? Gdzieś indziej? Może do Imperium… – Odezwał się inny strażnik z powagą.
- Przynieście wodę. Szybko – Polecił stary strażnik i ułożył zwiadowcę na posadzce.
Sam podszedł do maszyny. Młody chłopak wciąż walczył z dźwignią.
- Zostaw…
Polecił, otworzył drzwiczki i wyjął kapsułę. Sięgnął do jej wnętrza i wyjął list. Chłopak patrzył na niego jak zaczarowany.
- Co tam jest napisane? - Zajrzał starcowi przez ramię.
Stary strażnik podał list chłopakowi.
- Wsiądź na konia zwiadowcy i pędź z tym do miasta, prosto do garnizonu.
Młody strażnik struchlał ale posłuchał.
- Zamknijcie drzwi i zaryglujcie je od środka – Usłyszał za sobą głos starca.
Wyszedł na zewnątrz i gdy został sam spojrzał na list. W świetle księżyca, pismo było trudne do zauważenia, ale litery były wykaligrafowane wyraźnie.
‘ALARM, ATAK WOJSKA, ALARM, GOTOWOŚĆ NATYCHMIAST’
Gdy odjeżdżał, usłyszał za sobą donośny dźwięk dzwonu alarmowego.
…
Gerda której głowa zdobiła teraz korona gestem uciszyła tłum.
- Herz mą miłością. Wy moją miłością – Wyrecytowała głośno i tłum natychmiast zawiwatował – Nadchodzi nowe. Każdy nowy dzień niesie zmiany. Dopilnuje by w Herz były to dobre zmiany – Opuściła wzrok i spojrzała na berło i jabłko z czystego złota, trzymane w dłoniach – Korona i berło wystarczą. Katze Cheshire, mój hetmanie – krzyknęła głośno, a hetman pochylił głowę – Dopilnujesz by to złote jabłko zostało przetopione, a złoto będzie sprawiedliwie rozdzielone pomiędzy ludzi z Pogoni i Bazaru.
Katze Cheshire podniósł wzrok z zaskoczeniem.
- Oczywiście pani.
Tłum znów zaczął wiwatować i powoli chaotyczny gwar zamienił się w okrzyk ‘Gerda von Herz!’.
Po chwili gdy ludzie opanowali entuzjazm i ucichli szambelan przekazał Gerdzie pierścień w wygrawerowaną wagą – taki sam jaki nosił sędzia najwyższy.
- Pani… - ukłonił się nisko – Proces czeka na finał.
Gerda odwróciła się w kierunku Rote Erbin.
- Ja Gerda von Herz skazuję cię Rote Erbin na śmierć przez powieszenie – Wskazała palcem na szubienicę stojącą za podestem.
I w tym właśnie momencie niski dźwięk dzwonów alarmowych zakłócił ceremonię.
Gerda spojrzała nerwowo na Katze. Ten wzrokiem odszukał Kaninchena.
- Co to?
- Nie wiem.
Kolejne wieże strażnicze zaczynały bić w dzwony. Fala dźwięku nadciągała z północnego zachodu by po chwili niski dźwięk opanował całe miasto.
Ludzie byli przerażeni. Niektórzy zaczęli uciekać z placu.
Do podestu przedzierając się przez tłum podjechało dwóch kawalerzystów. Zatrzymali się obok podestu.
- Co się dzieje? – Krzyknął Katze.
- Panie, wojska… od strony Eisberga. Nadciągają z wielki tempie… - Odpowiedział zdyszanym głosem jeździec.
- Konia! – Hetman krzyknął do drugiego z jeźdźców i wskoczył szybko na wierzchowca – Prowadź!
Obaj ruszyli przedzierając się przez tłum.
Kaninchen ruszył biegiem ich śladem. Saweyr spojrzał na towarzyszy i popędził w tym samym kierunku. Jordan i Andres z Thomasem w ręku po chwili zwłoki ruszyli również, a za nimi panna Linn i gwardzista Samir.
…
Przy zachodniej bramie dzielącej Pogoń od Bazaru niedaleko wieży był punkt obserwacyjny. Kaninchen skierował się do niego, wszyscy podążający jego śladem dobiegli tuż za nim.
Mężczyzna stanął przy balustradzie wytężając wzrok. Z góry było widać jak ludzie uciekający z Pogoni gnieżdżą się przy bramie próbując dostać się Bazaru.
Na pierwszy rzut oka nie było widać nic co mogłoby zwiastować coś złego i wtedy…
- Tam! – Jeden z żołnierzy stojących na podwyższeniu ponad murem wskazał palcem skraj lasu.
Dwóch jeźdźców gnało swoje konie traktem. Odjechali od skraju raptem kilkadziesiąt metrów gdy z lasu wybiegli wojownicy. Z daleka wyglądało to jakby czarna ciecz wylała się spomiędzy drzew i płynęła w kierunku miasta.
Kaninchen wyrwał lunetę jednemu z żołnierzy i przyłożył ją do oka.
- Bogowie…
Czarna ciecz wchłonęła dwóch jeźdźców. Kawalerzyści kręcący się chmarą tuż przed palisadą Pogoni, niedaleko garnizonu, zarządzili odwrót i ruszyli pędem w kierunku Bazaru.
- To nie ludzie… - Przemówił Kaninchen.
- Orki? – Spytał ktoś.
- Nie…
‘Czarni wojownicy’ pędzili po przedpole miasta z zawrotną prędkością, niczym wierzchowce, mimo że byli to piechurzy. Oszalałe, dzikie stada ludzi… bo z daleka wyglądali na ludzi… pędziły niczym najgorsze barbarzyńskie ścierwo. Ich krzyki… skowyt… roznosił się po okolicy przebijając ponad gwarem uciekającej ludności.
Dźwięki dzwonów powoli cichły. Teraz dzwoniły już tylko te w mieście. Wieże strażnicze oddalone od miasta ucichły zupełnie.
Kawaleria pokonała bramę Pogoni i pędziła już główną ulicą w kierunku bramy. Ludzie uciekali przed kopytami. Żołnierze krzyczeli i ponaglali mijanych ludzi.
Na punkt obserwacyjny wbiegł Verloren i stanął obok Kaninchena przyglądając się scenie na przedpolu Pogoni.
- Kto to? - Spytał.
- Nieumarli – Odpowiedział cicho Kaninchen.
Chłopak podbiegł do drewnianej skrzyni i wyrzucił z niej kilka zwiniętych lin.
- Pomóżcie mi. Wszyscy nie zdążą przez bramę. Trzeba uratować jak najwięcej…
Podbiegł i zaczął przywiązywać linę do balustrady na murze po stronie Pogoni.
Kaninchen przyglądał się w osłupieniu chłopakowi po czym jak wyrwany z transu chwycił za kolejną linę i zaczął robić to samo.
- Powiem im żeby się wspinali, że ich wciągniecie – Verloren zdążył rzucić kilka słów sprawdzając jednocześnie czy pas z szablą ma dobrze zapięty po czym chwycił się liny i spuścił po niej z muru do Pogoni.
Post został pochwalony 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Tomek
Dołączył: 05 Sty 2006 Posty: 939 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pon 15:13, 11 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Bezmyślnie wpatruję się w nieumarłych wybiegających z lasu. Spluwam w ich kierunku i zabieram się za pomoc Kaninchenowi przy wyciąganiu lin. Z krótkim przekleństwem poprawiam majtającą się u mojego pasa szablę.
Mam 17 lat. Jestem niski i szeroki w ramionach. Mam ciemne włosy, w przeszłości kilkakrotnie złamany nos. Brakuje mi kilku zębów. Wiecznie rozkojarzony błądzę nieobecnym spojrzeniem albo przez długi czas bezmyślnie wpatruję się w jeden punkt. Sylwetka dżokeja, umięśniony jak bokser.
Moje ramiona ciasno opina ekscentryczne szare dziecięce futro z wilka, a na głowę nasunięty mam krwistoczerwony spiczasty kapelusz myśliwski z ogromnym rudym bażancim piórem – rzeczy zestawione bez gustu, najpewniej wyszabrowane z komnat zamku po wtargnięciu rebeliantów. Pod futrem zwykła, brudna płócienna koszula i zdarte na kolanach grube lniane spodnie, których nogawki wpuszczone mam w nowe, lśniące buty wojskowe.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 23:37, 11 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Nie rozumiejąc do końca dlaczego wciąż jestem przenoszony z dłoni na dłoń wczepiam się w końcu w palce Andresa. Jego dłoń jest sucha. Jestem głęboko zamyślony. Obserwuję twarze ludzi wokół mnie. Momentami dość intensywnie, by za chwilę mój wzrok robił się mętny i nieświadomy. Drapię się lekko po głowie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Captain Claw dnia Pon 23:38, 11 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
wrghm
Dołączył: 25 Lut 2015 Posty: 60 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Wto 15:54, 12 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Stoję i obserwuję całą sytuację. Na mojej twarzy maluje się zaniepokojenie i dezorientacja. Robię krok w tył aby zrobić miejsce i nie przeszkadzać. Patrzę się na twarze pracujących osób szukając znaku, że jestem potrzebna do pomocy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 16:06, 12 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Nagle blednę, moja twarz zmienia wyraz. Mówię do Andresa:
- Panie Andres, przepraszam, czy wie Pan gdzie jest... Pan Tromsen Spiss? Wydaje mi się, że powinienem z nim szybko porozmawiać, gdyby mógł Pan... Chociaż zawołać.
Szukam wzrokiem krasnoluda.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elarco
Dołączył: 01 Sty 2006 Posty: 622 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 1:24, 13 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Widok lasu i postaci, które się z niego wyłoniły mocno mnie zaszokował. Stoję przyglądając się temu wydarzeniu i dopiero głos Thomasa wyrywa mnie z tego stanu.
- chyba widziałem go niedawno w tłumie - mówię wciąż patrząc w dal. - Jeśli to rzeczywiście konieczne to mogę Cię do niego zanieść. W tym gwarze i tak nic nie usłyszy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Śro 22:14, 13 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Verloren zwinnie zjechał po linie na dół. Zaczął krzyczeć do ludzi tłoczących się przed bramą ale nikt nie reagował. Ludzie w panice próbowali przepchnąć się przez tłum 'najprostszą' drogą za kamienne mury.
Sawyer chwycił linę i poszedł w ślady oficera. Zjechał na dół, wyjął miecz i pędem ruszył pomiędzy ludźmi na zachód.
Z wieży nad bramą wystrzeliła balista, posyłając wielką strzałę wprost w falę atakujących ale tych było tak wielu że ciężko było ocenić efektywność tego strzału.
Na punkt obserwacyjny wbiegło kilku zdyszanych gwardzistów i pośpiesznie zaczęli naciągać cięciwy na łuki. Jednemu z nich kołczan zsunął się z ramienia i strzały wysypały się na drewnianą posadzkę.
Kaninchen przywiązywał liny rozglądając się dookoła.
Po murem na koniu przejechał Katze Cheshire wykrzykując coś do zdezorientowanych żołnierzy stojących pod murem. Pod jego rozkazem wojskowi ruszyli w kierunku bramy w palisadzie na wprost nadbiegających z lasu napastników. Odległość od muru po palisady była porównywalna do tej jaka dzieliła najeźdźców od palisady z drugiej strony.
Cheshire wraz z drugim kawalerzystą już mieli ruszyć w tym samym kierunku gdy hetman dojrzał Verlorena. Krzyknął coś do niego i młody oficer wskoczył na konia drugiego kawalerzysty. Po chwili zniknęli miedzy domami Pogoni.
Kilku jeźdźców wyjechało zza palisady i ruszyli na północ i na południe jakby szykowali się do ataku z flanki na nadciągające hordy.
Wrzaski ludzi pod murem przyprawiały o zawrót głowy. Wszystko działo się bardzo szybko...
Balista wystrzeliła ponownie. Tym razem strzała przebiła kilku nieumarłych biegnących na froncie, którzy natychmiast zniknęli pod stopami swoich towarzyszy.
- Nie strzelajcie! - Wrzasnął Kaninchen - To nie ma teraz sensu! - Skończył wiązać kolejną linę i obejrzał się za siebie. Widząc że stoi nad nią Linn, wyjął z pochwy wielki myśliwski nóż i podał go dziewczynie rękojeścią - Jeśli dotrą tutaj odetnij liny - Odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem wzdłuż muru do Bramy Zachodniej.
- Potrzebuje swoją skrzynkę - Odezwał się do siebie Jordan, po czym zaczął szukać wzrokiem kogoś pośród zgromadzonych na punkcie obserwacyjnym.
- Tu nie wolno wchodzić, won! - Krzyknął ktoś wypychając młodego ulicznika próbującego zza pleców łuczników zorientować się w sytuacji.
- Czekaj! Ty... posłuchaj... - Odezwał się do niego Jordan - Masz tu złotą koronę, biegnij do stajni pod murem Swobody... wiesz o czym mówię? - Chłopak kiwnął głową - I powiedz że natychmiast musisz zabrać moją skrzyknę. Nazywam się Jordan Brok. Powiedz gdzie jestem. I pędź tu ile sił masz w noga. Dostaniesz drugie tyle jak wrócisz. Leć!
Chłopak wziął monetę i pędem ruszył w dół schodów.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Tomek
Dołączył: 05 Sty 2006 Posty: 939 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Czw 12:07, 14 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Slyszac wymiane zdan miedzy Thomasem a Adresem, prostuje sie i gotowy ruszyc za nimi poprawiam czapke, bazancie pioro majta sie tuz przed moja twarza. Kiedy jednak Sawyer skacze z murow, Jordan posyla po skrzynke, a Linn dostaje zadanie odciecia lin, moja mina kwasnieje.
- Ochraniac ich a oni kazdy sobie - mowie do siebie, po czym zaczynam rozgladac sie za...
- Zupelnie nie wiem kim do kurwy jest ten Tromsjakistam - mowie parskajac smiechem, szczerze rozbawiony i spokojny, jakbym zapomnial o nadciagajacej armii nieumarlych.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Tomek dnia Czw 13:44, 14 Sty 2016, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 1:02, 15 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Trzymam się dłoni Andresa rozglądając się. Przez moment zdaje się... Niewiele... Krawędź wieży obserwacyjnej zasłania większość z tego co się dzieje na dole.
- Panie Andres, ja wiem co... Proszę może unieść rękę do góry, będę mógł... Albo nie, może ktoś inny jest w stanie... Powinienem porozmawiać z Tromsenem... Z... Tromsenem... A... Może...
Choć nie mówię ani słowa, moja twarz wyraża utratę wiary w to co mówię.
Na przemian zdaje się, że mówię z determinacją i zdecydowaniem, by znów nagle popaść w apatyczne zamyślenie.
Szepczę coś. Wydaje się, że klnę krótko.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
NOWY_humanoid
Dołączył: 24 Gru 2013 Posty: 1115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy
|
Wysłany: Pią 15:56, 15 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Jordan nerwowo wyjął zza pasa pistolet i zaczął szmatką przecierać jego zamek. Otworzył bębenek i sprawdził ładunki.
Nagle obok Andresa znalazł się pies, który zaczął podskakiwać, merdając ogonem, jakby chciał powąchać, stojącego na dłoni mężczyzny, Thomasa. To był ten sam pies, który wcześniej warczał na ciało medyka, na zamkowym dziedzińcu.
Umięśnione ciało, krótka sierść. To mógłby być piękny pies, jednak był zabiedzony i brudny, cały w kurzu i smole.
Ponad lasem coś widać było szalejące ze strachu ptactwo. Chmara czarnych punktów wirowała nad horyzontem. Wśród nich wyróżniały się dwa większe ptaki.
- Co to? - Spytał jeden z łuczników wskazując palcem ponad lasem.
- Szukałeś krasnoluda - Odezwał się w tym samym momencie Jordan - Tam jest. - Wskazał palcem Tromsena Spissa kręcącego się bez celu w uliczce pod murem.
Inżynier wrócił do przygotowywania broni.
Drugi łucznik skończywszy zbieranie strzał z posadzki, na słowa towarzysza podniósł wzrok.
- Ptaki? Nie widzę wyraźnie...
- Duże ptaki...
Zwierzęta kierowały lot w kierunku zamku, gdy przeleciały ponad lasem i znalazły się nad przedpolem palisady wreszcie dało się zobaczyć je wyraźniej.
- To nie ptaki - W głosie łucznika słychać było przerażenie.
- Celuj! - Wrzasnął drugi - Celuj do cholery!
Mężczyźni zaczęli ładować łuki wypuszczając strzały.
Nad miasto szybkim lotem zbliżały się dwa stwory o rozpiętości skrzydeł niczym szerokość elewacji małej kamienicy. Czarne pióra pokrywały większość ciała, a głowa była jedynie gołą czaszką z wielkim zakrzywionym dziobem. Skrzydła miały pokryte błoną zupełnie jak u nietoperza. Wzdłuż ciała miały złożone teraz nogi z wielkimi szponami przypominającymi rogi na hełmach norsmenów.
Jedna ze strzał wystrzelonych przez łuczników przeleciała tuż obok głowy stwora. Kreatura powoli skierowała puste oczodoły w jego kierunku i rozpostarła skrzydła szerzej jakby podejmowała wyzwanie.
Drugi potwór gdy tylko zbliżył się nad miasto opadł błyskawicznie w kierunku ludzi biegnących główną drogą prowadzącą od bramy palisady do bramy Bazaru.
- Spójrzcie tam! - Krzyknął żołnierz kończąc wiązać liny na balustradzie, wskazując palcem las na północy.
Tam z lasu, ku miastu biegła garstka ludzi gonionych przez kolejne czarne hordy.
- Atakują też od północy! Jesteśmy zgubieni! - Zaczął lamentować.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Tomek
Dołączył: 05 Sty 2006 Posty: 939 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Sob 10:16, 16 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Dostrzegam wskazanego przez Jordana Tromsena, po czym moja uwage sciagaja 'ptaki'. Bezmyslnie gapie sie w niebo, wysoko zadzierajac glowe, dlonia oslaniajac oczy od slonca.
- Mhm - mowie sam do siebie - Duze.
Znudzony ich widokiem zwracam sie do Andresa:
- Moge skoczyc po tego krasnoluda, psze pana - mowie po czym lekko zaklopotany pochylam sie do andresowej dloni i dodaje twarza w twarz z Thomasem - Albo sprobujcie zawolac tego Tromjakiegostam. Albo wszyscy idzmy do niego, co tu po nas - dodaje wskazujac na hordy wylaniajace sie z lasu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elarco
Dołączył: 01 Sty 2006 Posty: 622 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 10:23, 16 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
- Thomas, nie ma za bardzo teraz czasu na niezdecydowanie. - mówię szybko, starając się przebić przez panujący harmider. - Jeśli ten krasnolud może pomóc to musimy... - urywam kiedy zauważam nadlatujące potwory i na chwilę milkne. - chodźmy stąd czym prędzej, te szkarady pewnie zaczną zaraz atakować mury. Jordan jeszcze raz pokaż gdzie widziałeś tego Tromsena, czy jak go tam zwą...
Ruszam w kierunku poszukiwanego.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Tomek
Dołączył: 05 Sty 2006 Posty: 939 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Sob 20:51, 16 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
Patrze na zwisajace z murow liny i na ludzi na dole. Potem krotkie spojrzenie na 'ptaki', na zajetych strzelaniem lucznikow... Na panne Linn.
- Idz z nimi, panienko. Przypilnuje tu. Jak podejda odetne, jak nie beda sie wspinac tez. Bede was stad widzial, dogonie, jesli bedziecie chcieli uciec.
Usuwam sie z przejscia, staje przy linach, obok Jordana:
- Hehe - poklepuje inzyniera po plecach - I gdzie ta twoja skrzyneczka?
Nie czekajac na odpowiedz, odwracam sie w kierunku nieumarlych i przykladajac dlonie do ust jak sztubak krzycze z calej sily:
- Idzcie pierdolic swinie!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Captain Claw
Dołączył: 07 Sty 2014 Posty: 388 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 22:07, 16 Sty 2016 Temat postu: |
|
|
- Ech... - Wzdycham. Wydaję się zakłopotany, ale też zniecierpliwiony. Na przemian ściskam i rozluźniam dłonie na palcach Andresa. Patrzę w różne strony. Wyglądam też jak bym się bał. Nerwowo zerkam na Tromsena, na Maxa, zerkam też gorączkowo na twarze kręcących się wokół nas żołnierzy. Spojrzałem też kilka razy w górę.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|